Shelly-Ann Fraser-Pryce, bo o niej mowa, to żywy dowód na to, że niski wzrost nie jest przeszkodą w drodze do absolutnej dominacji w jednej z najbardziej prestiżowych i wymagających konkurencji lekkoatletycznych.
Dzieciństwo na bosaka
Urodzona 27 grudnia 1986 roku, "Kieszonkowa Rakieta" o wzroście 152 cm dorastała w ubogiej dzielnicy Waterhouse w Kingston. Wychowywana przez samodzielną matkę, często hasała na bosaka po szkolnych boiskach. Nie był to wybór podyktowany miłością do natury - w domu po prostu brakowało pieniędzy na sportowe buty. Paradoksalnie właśnie te skromne warunki nauczyły ją waleczności. Gdy inne dziewczęta dostawały od rodziców markowe kolce, ona pokonywała rywalki na bieżni uzbrojona jedynie w talent i determinację.
- Chodziłam do Wolmer's Trust High School for Girls - prawdopodobnie najstarszej szkoły na Karaibach i moim zdaniem najlepszej placówki na Jamajce - opowiada na łamach "The Players Tribune". - To było naprawdę wspaniałe miejsce, a moja mama była ze mnie niesamowicie dumna. Byłam jedyną osobą w rodzinie, która trafiła do takiego elitarnego liceum, i myślę, że mama wiele sobie po tym obiecywała.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wszyscy łapali się za głowy. Co on zrobił?!
W słynnych jamajskich Champs, czyli lekkoatletycznych mistrzostwach dla uczniów szkół średnich, Shelly-Ann wywalczyła jako nastolatka swoje pierwsze medale. Co ciekawe, w początkowym okresie nauki w liceum dziewczyna nie była pewna, czy sport to jej życiowa droga. Jednak sukcesy na kolejnych zawodach młodzieżowych sprawiły, że pomysł o karierze na bieżni zaczął w jej głowie kiełkować coraz śmielej.
- Ze względu na to skąd pochodzę, w tamtych czasach bardzo przejmowałam się tym, jak ludzie mnie oceniają. Miałam wrażenie, że we wszystkim, co robię, muszę dać z siebie trochę więcej, by uniknąć krzywych spojrzeń. Dbałam o to, by moje skarpetki były czyściutkie, a buty wypastowane. Po prostu nie chciałam, żeby ktoś pomyślał, że jest mi w życiu gorzej niż innym.
Studentka
W 2006 roku Shelly-Ann trafiła na Uniwersytet Technologiczny w Kingston, gdzie spotkała Stephena Francisa - trenera mającego na koncie sukcesy z Asafą Powellem. Początkowo spóźniała się na treningi i nie lubiła ćwiczyć z ciężarami, by nie zbudować zbyt dużej masy mięśniowej, ale pod okiem nowego coacha zaczęła małymi krokami pracować nad sobą. Zanim trafiła pod opiekę Francisa nie wierzyła, że drobna budowa ciała może być jej atutem, ale szkoleniowiec wytłumaczył dziewczynie, że jeśli poprawi technikę startu i zwiększy kadencję kroków, to niski wzrost nie będzie stanowić problemu, a wręcz stanie się jej atutem.
Z czasem atomowy start stał się znakiem rozpoznawczym jamajskiej sprinterki. Potrafiła ona w ułamku sekundy wystrzelić z bloków, zyskując przewagę jeszcze zanim rywalki osiągnęły pełną prędkość. Jej krok był krótki, ale niezwykle szybki. To nieco inna technika niż stosowana przez wyższe sprinterki, które stawiają na dłuższe susy. Shelly-Ann bazowała na wysokiej kadencji, precyzyjnym ustawieniu tułowia i dynamicznej pracy ramion, dodającej rytmu i pomagającej utrzymać równowagę. Przy tym wszystkim dbała o niewielki wychył ciała do przodu, idealnie wykorzystując każdą fazę sprintu, od startu po metę.
Pierwsze złoto olimpijskie
Na jamajskich kwalifikacjach do IO w Pekinie w 2008 roku Shelly-Ann zaskoczyła wszystkich. Wtedy niewielu o niej słyszało, a ona zajęła drugie miejsce na 100 metrów i pokonała renomowane rywalki, uzyskując czas 10,85 - pierwszy w życiu poniżej 11 sekund. Na igrzyskach rozpędzała się z rundy na rundę i w finale "setki" dokonała czegoś, czego niewielu się spodziewało - wygrała z czasem 10,78, zostając pierwszą karaibską mistrzynią olimpijską na tym dystansie. Jej ojczyzna świętowała wtedy podwójnie, bo dzień wcześniej złoto zdobył Usain Bolt, rozpoczynając erę jamajskiej dominacji w sprintach.
- Zajęłam w tamtym roku drugie miejsce na krajowych mistrzostwach, ale działacze jamajskiej federacji lekkoatletycznej uznali, że jestem zbyt młoda, by jechać na igrzyska - wraca do tamtych chwil. - Rozważali wycofanie mnie z drużyny i zastąpienie bardziej doświadczoną zawodniczką. Na szczęście miałam silne wsparcie trenera i kolegów z zespołu. Coach stanowczo powiedział: "Nie ma mowy, żeby cię skreślili" i postawił na swoim. To właśnie zmieniło bieg wydarzeń. Przed wyjazdem radził mi: "Skup się na tym, na co masz wpływ, nie przejmuj się resztą". I tak właśnie zrobiłam.
Rok później w Berlinie występująca jeszcze pod panieńskim nazwiskiem Fraser zawodniczka potwierdziła, że jej wynik w Pekinie nie był przypadkiem. Sięgnęła po tytuł mistrzyni świata na 100 m i dołożyła złoto w sztafecie. Te sukcesy umocniły jej pozycję liderki światowego sprintu.
Dopingowa wpadka i… ślub
W 2010 roku Shelly-Ann przytrafił się epizod, który na chwilę przyćmił jej blask. Sprinterka została zawieszona na pół roku, gdy wykryto w jej organizmie niedozwoloną substancję - oksykodon. Nie był to tzw. twardy doping, a efekt zażycia leku przeciwbólowego, którego nie zgłosiła. Popełniła błąd, do czego uczciwie się przyznała. Kara okazała się stosunkowo krótka, ale stanowiła dla niej trudny moment.
Życie Shelly-Ann to jednak nie tylko bieżnia. W 2011 roku sprinterka wyszła za mąż. Od tamtej pory jest znana jako Shelly-Ann Fraser-Pryce, ale małżeństwo dla niej to nie tylko zmiana nazwiska. To przystanek w życiu, który wniósł stabilizację oraz wsparcie ze strony partnera. Jason Pryce, pozostający raczej w cieniu, jest dla legendarnej lekkoatletki ostoją, dzięki której mogła skoncentrować się na treningach i zawodach.
Obrona olimpijskiego tytułu
Na igrzyskach w Londynie w 2012 roku Fraser-Pryce obroniła olimpijskie złoto na 100 metrów, dołączając do wąskiego grona sprinterek, które tego dokonały. W finale osiągnęła czas 10,75, potwierdzając że jest królową "setki". Dorzuciła też do gabloty z trofeami srebro na 200 m i w sztafecie 4 × 100 m.
- Nie wiem za dużo o historii lekkoatletyki, ale bardzo wiele znaczy dla mnie to, że zdołałam obronić tytuł z Pekinu - mówiła na gorąco.
Na MŚ Moskwie w 2013 roku "Kieszonkowa Rakieta" wygrała wszystko, co się dało - 100 metrów, 200 metrów oraz sztafetę. Stała się pierwszą kobietą z takim wyczynem na jednej imprezie, a w nagrodę otrzymała nagrodę IAAF Athlete of the Year.
Zawodniczka często zmieniała kolor włosów, a barwne, długie i ekstrawaganckie peruki stały się jej znakiem firmowym oraz tematem plotek. Shelly-Ann nigdy nie bała się eksperymentów. Lekkoatleci słyną z rytuałów, a ona po prostu malowała bieżnię tęczą swoich fryzur, dodając jej w ten sposób szczypty artystycznego charakteru. Niejednokrotnie pojawiała się na starcie w zielonych lub różowych włosach, wyłamując się ze schematów niczym gwiazda rocka.
Jednak w środowisku lekkoatletycznym coraz częściej mówiło się, że Jamajka za dobrze sobie radzi, by być "czysta". W 2013 roku, kiedy zdobyła aż trzy złota na MŚ w Moskwie, niektórzy coraz śmielej sugerowali, że bierze doping, lecz nigdy nie znaleziono żadnych dowodów na takie praktyki. Zawodniczka odpierała zarzuty i była w tym stanowcza. Warto też zauważyć, że jej wyniki przez lata były zaskakująco stabilne, co paradoksalnie podważa hipotezę o niedozwolonym wspomaganiu. Wygląda więc na to, że po prostu umiała utrzymać wysoką formę lepiej niż większość rywalek.
Kontuzje i dołek
W 2014 roku Shelly-Ann dokuczały kontuzje. Trapił ją m.in. ból goleni, ale na szczęście trwało to na tyle krótko, że już w kolejnym sezonie na MŚ w Pekinie mogła się skupić na swoim koronnym dystansie i po raz trzeci z rzędu sięgnąć po złoto. Pokazała, że wciąż jest numerem jeden na 100 metrów. To był czas, gdy jamajscy kibice zaczęli żartować, że gdy Fraser-Pryce staje na starcie, to można spokojnie obstawiać, że zwycięży.
W 2016 roku w Rio de Janeiro Jamajka marzyła o trzecim z rzędu olimpijskim złocie na "setkę", ale problemy ze stopą przeszkodziły jej w realizacji tego planu. Wywalczyła brąz, który później nazwała swoim najcenniejszym medalem. Krążek zdobyty w bólu potwierdzał jej niezłomny charakter. Dołożyła też srebro w sztafecie 4 × 100 metrów i z humorem dodała, że może i nie ma kolejnego złota, ale jej kolorowe fryzury (tym razem z zielonymi akcentami) były olśniewające.
Shelly-Ann Fryser-Pryce jest jedną z niewielu sprinterek, które potrafiły utrzymać najwyższy poziom przez ponad dekadę. Tymczasem po IO w Rio de Janeiro zawodniczka poróżniła się ze swoim trenerem. Nieporozumienia dotyczące metod szkoleniowych i niesatysfakcjonujące rezultaty skłoniły ją do rozstania ze Stephenem Francisem. Ostatecznie jednak wróciła pod jego skrzydła, ponieważ fundamenty tej współpracy okazały się na tyle solidne, że warto było dać sobie kolejną szansę.
Macierzyństwo, spektakularny powrót i stracone igrzyska
W 2017 roku Shelly-Ann została matką. Przerwa w startach? Oczywiście, ale bardzo krótka. Wiele osób powątpiewało czy Jamajka zdoła wrócić na szczyt po urodzeniu dziecka. Wprawdzie nie była ona pierwszą matką w dziejach lekkoatletyki, lecz rzadko która sprinterka wracała do światowego topu z takim impetem. Początkowo było ciężko - brak mocnych treningów, problemy z mięśniami brzucha po cesarce i rozbrat z bieżnią. Ale już w 2018 roku zaczynała wracać na najwyższe obroty, a na MŚ w Dosze A.D. 2019 znowu stała na najwyższym stopniu podium.
Pandemia COVID-19 nieco skomplikowała harmonogram treningów, ale w 2021 roku Fraser-Pryce poczyniła drobne zmiany w technice i treningu, osiągając na "setkę" kosmiczny czas 10,60, który uczynił ją trzecią najszybszą kobietą w historii. Trudno to sobie wyobrazić, ale 34-latka biegała szybciej niż przed niemal dekadą. Jej stylówki był równie wybuchowe jak wyjścia z bloków, ale fani zakładali się między sobą już nie tylko o to, jaki kolor włosów tym razem zaprezentuje na bieżni, a również o to, czy zdoła jeszcze pobić wyśrubowany do 10,49 rekord świata na "setkę", należący od 1988 roku do Florence Griffith-Joyner.
W 2022 roku Shelly-Ann wygrała swój piąty tytuł mistrzyni świata na 100 metrów, znów udowadniając, że wiek to pojęcie względne. Jednak rok 2023 nie był dla niej łatwy za sprawą kontuzji oraz małej liczba startów, chociaż i tak wywalczyła brąz na MŚ w Budapeszcie. Gdy większość jej dawnych rywalek dawno odwiesiła kolce, ona wciąż walczyła o medale i uzyskiwała czasy, o których młodsze zawodniczki mogły tylko pomarzyć.
Legenda
Poza bieżnią Shelly-Ann Fraser-Pryce angażuje się w działalność charytatywną, wspiera młodych sportowców poprzez Pocket Rocket Foundation i jest ambasadorką UNICEF-u. Ukończyła studia z zakresu rozwoju dzieci i młodzieży, a jej wizerunek - ikony sportu i i matki - inspiruje kolejne pokolenia. "Kieszonkowa Rakieta" posiada też własny salon fryzjerski, co zresztą idealnie pasuje do jej zamiłowania do kolorowych fryzur. Te barwne stylizacje to jej znak rozpoznawczy, a część fanów kocha ją nie tylko za medale, ale i za odwagę w wyrażaniu siebie.
W 2024 roku "Kieszonkowa Rakieta" ogłosiła, że Igrzyska w Paryżu będą jej ostatnią wielką imprezą. W stolicy Francji miała się skupić tylko na dystansie 100 metrów, ale kolejna kontuzja sprawiła, że w ogóle nie pojawiła się na starcie.
Shelly-Ann Fraser-Pryce ma na swoim koncie najwięcej biegów na 100 metrów w czasie poniżej 10,80. To kobieta, która marzenia zaczynała ścigać na bosaka, a potem na najpiękniejszych stadionach globu wspięła się na sam szczyt sprintu. Wielokrotna mistrzyni olimpijska i świata, ikona kobiecej lekkoatletyki oraz wzór nie tylko dla Jamajek, ale i dziewczyn oraz kobiet na całym świecie.
Ziemowit Ochapski, legendysportu.pl