Trzy lata temu Gianmarco Tamberi miał wielkie powody do radości. Został bowiem mistrzem olimpijskim w skoku wzwyż. To był największy sukces w jego karierze. W Paryżu chciał powalczyć o to, by powtórzyć ten sukces.
Jednak od początku pobytu w stolicy Francji nie wszystko układało się po jego myśli. Podczas ceremonii otwarcia jego ślubna obrączka wpadła do Sekwany. Skoczek sytuację obrócił w żart i mówił, że to motywacja do tego, by przywieźć do domu trochę więcej złota. Później było jednak już tylko gorzej.
Tamberi zmagał się z problemami zdrowotnymi. Na trzy dni przed startem trafił do szpitala, gdzie zdiagnozowano, że ma kamień nerkowy. "Nie wiem, w jakim stanie będę, ale przysięgam, że stanę na tej skoczni i dam z siebie wszystko" - pisał w mediach społecznościowych Tamberi.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Minorowe nastroje w polskich obozach. "Lekcja pokory, nie jest dobrze"
W dzień finału było jeszcze gorzej. Tuż przed nim Tamberi trafił na ostry dyżur. Ostatecznie wystartował w zawodach.
"Personel medyczny po badaniach potwierdził, że nie ma bezwzględnych przeszkód dotyczących udziału sportowca w finale igrzysk olimpijskich" - informowała "La Gazzetta dello Sport".
"Minęło 10 godzin, a kolka nerkowa nadal nie ustąpiła. Ból, który odczuwałem od poranka, choć silny, jest niczym w porównaniu z tym, co czuję w środku. Dwukrotnie zwymiotowałem krwią. Przeprowadzono badania, aby zrozumieć, co się dzieje. Marzyłem o tym dniu, z wyjątkiem tego koszmaru" - pisał Włoch.
Tamberi w finale olimpijskim zaliczył wysokość 2,22 metra i zajął jedenastą pozycję. Na start dostał zgodę od lekarzy.
[instagram]https://www.instagram.com/p/C-fc7WQN3W8/[instagram]
Czytaj także:
Znamy siatkarską drużynę marzeń. Polak doceniony
Przykry koniec wielkiego finału Marii Andrejczyk