Po niedzielnych eliminacjach trener zrezygnował z dwóch podstawowych polskich sprinterek, czyli Magdaleny Stefanowicz i Martyny Kotwiły, a w ich miejsce posłał do boju specjalistki od innych konkurencji, czyli Pię Skrzyszowską i Annę Kiełbasińską.
Ta dwójka dołączyła do podstawowych zawodniczek - Ewy Swobody i Mariki Popowicz-Drapały.
Pierwsza z nich to znakomita płotkarka, która w Monachium wywalczyła w swojej konkurencji złoty medal, a druga od lat specjalizuje się w biegu na 400 metrów i w tym roku jest w życiowej formie. Postawienie akurat na te zawodniczki wcale nie było oczywiste, bo obie były bardzo zmęczone wcześniejszymi startami.
ZOBACZ WIDEO: Na ten dzień czekaliśmy. Tylko spójrz, co zrobiła Anita Włodarczyk
- O zmianie planów dowiedziałem się od trenera Jacka Lewandowskiego i Joanny Krupy (trenerka Ewy Swobody) w sobotę, podczas rozgrzewki. Oboje oświadczyli, że do podbicia świata trzeba być nieco szalonym i zamierzają właśnie zrobić coś szalonego. Anna Kiełbasińska akurat się rozgrzewała i w czasie rozgrzewki została zapytana, czy podoba jej się taki pomysł i nie zastanawiała się nawet chwili. Ja musiałem zadzwonić do Pii, ale byłem przekonany, że na pewno będzie chciała wziąć w tym udział i faktycznie nawet nie dopytywała o szczegóły - tak o kulisach srebrnego medalu w sztafecie 4x100 metrów opowiedział trener, a prywatnie tata Pii Skrzyszowskiej, Jarosław Skrzyszowski.
Ostatecznie misja okazała się trudniejsza niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, bo Skrzyszowska musiała pojawić się na starcie sztafety już 40 minut po złotym medalu na 100 metrów przez płotki. To był jej trzeci bieg w tym dniu, bo rano brała także udział w eliminacjach.
- Byłam podekscytowana pomysłem startu w tej sztafecie, bo to było coś, na co czekałam całe życie. Nie chodziło nawet o medal, czy sukces, ale zrobienie czegoś szalonego. Postawiłam wszystko na jedną kartę i to było niesamowite. Po minięciu linii mety odleciałyśmy, byłyśmy jak na innej planecie - mówi z kolei Anna Kiełbasińska. - Znałam sporo rywalek z innych sztafet i większość z nich mocno się zdziwiła, gdy zobaczyła mnie na rozgrzewce. Zaczepiali mnie także inni trenerzy i dopytywali, czy naprawdę się na to zdecydowałam. Ja jednak lubię wyzwania. W tym szaleństwie było dla mnie coś niesamowitego. Po sobotnim finale czułam się dobrze, więc podjęłam wyzwanie i jestem bardzo szczęśliwa. Tego właśnie potrzebowałam - dodaje trzykrotna medalistka ME w Monachium.
Ostatecznie eksperyment okazał się gigantycznym sukcesem, a nasza sztafeta poprawiła rekord Polski. Zawodniczki zrobiły to, mimo iż dwie z nich w ogóle nie trenowały wcześniej ze sobą zmian. Wszystkie pobiegły dobrze, ale kosmiczny poziom zaprezentowała na ostatniej zmianie Ewa Swoboda, która udowodniła, że mimo wzmocnień, to wciąż ona jest liderką tej sztafety.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Oto końcowa klasyfikacja medalowa ME
Polka po sukcesie jest na ustach całej Europy