W czwartek Enea Abramczyk Astoria poinformowała o tym, iż - w porozumieniu z Arturem Gronkiem - zdecydowano, że 37-letni szkoleniowiec nie będzie dłużej pełnił tej funkcji w grodzie nad Brdą. Ocena jego pracy trenerskiej nie jest zero-jedynkowa. Warszawianin miał w Bydgoszczy tyle samo zwolenników, ilu przeciwników, choć w ostatnim okresie więcej było tych drugich.
Po awansie do Energa Basket Ligi w 2019 roku, z roli trenera Astorii zrezygnował Grzegorz Skiba. - To jest przemyślana decyzja. Na stanowisko pierwszego szkoleniowca w ekstraklasie potrzeba osoby z doświadczeniem - stwierdził wówczas autor sukcesu. W klubie jednak pozostał - jako asystent, a jego miejsce zajął Artur Gronek. Bydgoscy działacze poszukiwali kogoś, kto pomoże im w stawianiu pierwszych kroków na najwyższym krajowym szczeblu.
Gronek magnesem dla graczy
Artur Gronek okazał się dla Astorii nieco gwiazdką z nieba. Był wówczas trenerem kadry B, miał spory udział w tym, że do Bydgoszczy udało się sprowadzić takich zawodników, jak Michał Chyliński, Mateusz Zębski i Michał Nowakowski. To bardzo uznani Polacy i na tym polu bydgoski klub był ewenementem.
ZOBACZ WIDEO: "Trafiony, zatopiony". Nieprawdopodobna skuteczność mistrzyni olimpijskiej
Kilku wcześniejszym beniaminkom nie udawało się pozyskać polskich graczy z takim CV, jak wymieniona trójka. Nawet obecna rewelacja EBL, czyli Czarni Słupsk, mieli z tym problem. Mikołaj Witliński i Maciej Kucharek (a później Bartosz Jankowski), to jednak nie półka wspomnianej trójki Astorii choćby pod względem doświadczenia.
Artur Gronek był zresztą pewnym magnesem dla polskich zawodników i to nie tylko tych z większym doświadczeniem, ale też tych młodych, którzy są dopiero na etapie mocnego rozwoju. Pod jego wodzą w Bydgoszczy spore postępy poczynili: Łukasz Frąckiewicz oraz sprowadzony w kolejnym sezonie Jakub Nizioł, a w ostatnim Andrzej Pluta jr. Również Zębski właśnie u trenera Gronka zagrał dwa najlepsze sezony w swojej karierze.
37-letni szkoleniowiec zapewnia solidne, nieraz bardzo ciężkie treningi, jednak koszykarze wiedzą, czego się spodziewać, idąc pod jego skrzydła. I zazwyczaj robią duży krok do przodu w swojej karierze. Dzięki temu Astoria była w stanie nieraz wygrać wyścig po podpis danego zawodnika.
Spokojne lata i ugruntowywanie pozycji
To, co na pewno bardzo ważne, to to, że dowodzona przez Artura Gronka drużyna przez trzy lata ani razu nie zadrżała o utrzymanie. Wiadomo, że apetyty rosną w miarę jedzenia, cele były coraz wyższe i kibice w grodzie nad Brdą chcieli i oczekiwali więcej, zwłaszcza po sezonie 2021/22, jednak każdy z nich uczciwie musi przyznać, że nie było takiego momentu, aby musieli choćby przez moment martwić się o ligowy byt.
A to bardzo ważne, bo - co pokazuje kilka ostatnich lat w ekstraklasie - różnie to bywało z drużynami z krótkim stażem. Polfarmexu Kutno i Miasta Szkła Krosno nie ma już w EBL, a przecież nawet warszawska Legia, w swoim pierwszym sezonie po awansie, była bardzo bliska spadku. Uratował ją wówczas upadek Czarnych Słupsk, bo w przeciwnym razie mogło być różnie.
W międzyczasie o los swojego klubu drżeli nawet fani w Sopocie (sezon 18/19), rok temu z EBL pożegnał się klub ze Starogardu Gdańskiego, teraz sportowy spadek zaliczyli radomianie, a większość sezonu serce przy gardle mieli też fani GTK Gliwice. Za kadencji trenera Gronka Astoria zawsze była w tym aspekcie bardzo bezpieczna.
Spore nadzieje w dwóch pierwszych latach i rozczarowania. Choć różne
Czarno-czerwoni w swoim debiutanckim sezonie mieli się spokojnie utrzymać, a tymczasem mogło się zakończyć nawet play-offami! Bydgoszczanie zajęli ostatecznie 11. miejsce, ale im dłużej trwały rozgrywki, ci tym bardziej się rozkręcali. Finiszowali bilansem 5-1, będąc naprawdę w dużym gazie i wtedy... świat został sparaliżowany przez pandemię koronawirusa.
To tylko gdybanie, ale Astoria mogła na dzień dobry znaleźć się w ósemce, bo były ku temu przesłanki i przede wszystkim pokazywały to wyniki, w tym wygrana w Zielonej Górze 113:107. Jednak sezon skończył się przedwcześnie i w Bydgoszczy ze sporym niedosytem. To tylko rozbudziło nastroje na kolejny rok, ale ten był dużo chudszy. Nastąpiła wymiana wszystkich obcokrajowców, pożegnanie z Mateuszem Zębskim i Michałem Nowakowskim, a do zespołu dołączył Jakub Nizioł.
Cały sezon był jednak sporą niewiadomą i nowością dla wszystkich klubów w EBL - gra bez kibiców, częste przekładanie spotkań i bojaźń o to, czy uda się go w ogóle dokończyć. Astoria znów bardzo szybko zbudowała skład, być może za szybko, gdyż później wiele klubów sprowadzało do siebie lepszych graczy. Swoje zrobiły też kontuzje w strefie podkoszowej i bydgoszczanie z bilansem 12-18 zakończyli rozgrywki na 11. miejscu. I znów niedosyt.
Miały w końcu być play-offy. Było blisko, ale...
Ten sezon (2021/22) miał być w końcu tym, w którym Artur Gronek i prowadzona przez niego Astoria awansują do play-offów. I kolejny raz się nie udało, choć tym razem okoliczności były jak najbardziej sprzyjające. Były już trener bydgoszczan po raz kolejny zdecydował się na szybką budowę składu i tym razem miał być to zestaw złożony z wyrównanych zawodników, bez wyraźnego lidera.
W trakcie sezonu trener Gronek wielokrotnie bronił swojej koncepcji. Ta być może i w założeniu miała się sprawdzić, ale w Bydgoszczy nie wypaliła - po prostu. Dominykas Domarkas i Paul Jorgensen rozstali się z drużyną bardzo szybko i w ich miejsce trzeba było szukać zastępstwa. Alan Herndon to także nie był zawodnik, o którego w najbliższym sezonie będą zabiegać inne kluby w EBL, ale został w zespole do końca.
W październiku w Astorii pojawili się Wes Washpun i Rod Camphor, którzy oczywiście dużo bardziej pasowali do taktyki trenera, ale zbawcami też nie byli. Drużyna do samego końca walczyła o play-offy. Spośród ekip, które finalnie do ósemki nie awansowały, w grze o osiągnięcie tego celu była najdłużej, bo do ostatniej kolejki. Dlaczego więc się nie udało?
Powody porażki
W ostatnich trzech meczach sezonu Astoria Artura Gronka miała wszystko w swoich rękach. Wystarczyło - tylko i aż - wygrać jedno ze spotkań, aby osiągnąć cel, jednak na ostatniej prostej czegoś zabrakło. Czego? Być może chemii w zespole, może wyrachowania, może umiejętności, a może po prostu lidera, bo wyraźnie było widać, że w tak kluczowym momencie nie było komu pociągnąć ekipy.
Jeżeli więc w którymś momencie Artur Gronek przegrał sezon, to prawdopodobnie miało to miejsce jeszcze przed nim, gdy trzeba było budować skład. Zagraniczni zawodnicy sprawdzili się jedynie w 25 procentach (Klavs Cavars, zakontraktowany pod koniec lipca), bowiem pierwotnie sprowadzeni obcokrajowcy po prostu zawiedli. Gdyby więc od razu postawiono - po prostu - na lepszych graczy, gdyby nie było eksperymentów, mogło być inaczej, lepiej. Być może z awansem do play-offów i tym samym z wypełnionym celem.
Wydaje się również, że na ostatniej prostej coś się wypaliło, że szkoleniowcowi trudno było dotrzeć do poszczególnych zawodników, wyzwolić z nich ducha prawdziwej walki. Bo nawet gdy Astoria pod koniec sezonu wygrywała (GTK, Spójnia, HydroTruck), to nie były to przekonujące zwycięstwa, całościowo raczej wymuszone, momentami ze sporymi przestojami. To już nie była drużyna, która 106:88 gromiła u siebie Zastal, czy też totalnie zdominowała w Warszawie Legię (87:68).
Ta sama Legia świetnie rozpoczęła tegoroczne play-offy, a Astorii w nich nie ma. Wydaje się też, że tamten mecz, rozegrany na Bemowie 6 marca, był niejako punktem zwrotnym dla obu drużyn. Bydgoszczanie od tamtego momentu jakby stanęli w miejscu, zespół Wojciecha Kamińskiego z kolei przyjął zimny prysznic i wyciągnął z niego wnioski.
Transfery zagraniczne - pół na pół
Od pierwszego sezonu różnie wyglądała sprawa kontraktów obcokrajowców. Kris Clyburn, Tomislav Gabrić i Klavs Cavars to świetne strzały, wręcz złowione perełki. Adam Kemp i AJ Walton przychodzili do Bydgoszczy jako uznani gracze w EBL. Corey Sanders statystycznie wypadał świetnie, ale właśnie - grał bardziej pod siebie niż pod zespół. Wes Washpun i Rod Camphor nie zachwycili, ale też nie zawiedli na całej linii.
No i do tego Marcus Loncar, Alan Herndon, Paul Jorgensen i Dominykas Domarkas - wszyscy oni rozpoczynali w Astorii sezon, w którym cel był jasny - miał zakończyć się play-offami. Z perspektywy czasu brzmi to nieco surrealistycznie. Gdyby w ich miejsce udało się trenerowi Gronkowi znaleźć jeszcze jedną perełkę, być może na miarę Clyburna z sezonu 2019/20, to wówczas w Bydgoszczy prawdopodobnie byłyby teraz play-offy.
Ale stało się inaczej. Patrząc na zespoły z zasięgu Astorii, zabrakło jej kogoś takiego, jak Robert Johnson (Legia) czy choćby Roko Rogić (Twarde Pierniki), którzy jak trzeba, ciągną swoje drużyny i mieli wydatny udział w tym, że te znalazły się w play-offach. King mocno opierał się awansowi do ósemki, ale w Bydgoszczy gracz pokroju Malachi Richardsona mógłby zapewnić jej awans. Koszykarza z takiej półki zabrakło.
Trudna oceny pracy Artura Gronka
Podsumowując, naprawdę nie jest łatwo w klarowny sposób ocenić trzyletni pobyt trenera Artura Gronka w Bydgoszczy. Z jednej strony na pewno bardzo pomógł klubowi okrzepnąć w Energa Basket Lidze, na czym szefom Astorii mocno zależało. Zespół za każdym razem pewny był utrzymania, a to też duży sukces jak na organizację, stawiającą swoje pierwsze kroki w ekstraklasie.
Na plus 37-letniego szkoleniowca na pewno działa również to, że rozwinął kilku polskich graczy, a nawet sprawił, że ci znaleźli się w kadrze bądź bardzo blisko niej (Nizioł i Pluta jr). Z transferami koszykarzy zagranicznych było w kratkę i całościowo trener Gronek najmocniej pomylił się w najważniejszym momencie - przed sezonem, w którym celem był awans do play-offów i kiedy na brak realizacji tego celu nie mogło już być wymówek.
Wybrał złych realizatorów swojego planu, a późniejsze zmiany pozwoliły jedynie do końca walczyć o ósemkę. Finalnie jednak bez zamierzonego efektu.
Dawid Siemieniecki, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Coś drgnęło w grze Kinga, ale na Czarnych to nadal za mało >>