Nieco ponad tydzień od powrotu z Las Vegas trenera Igora Griszczuka i kierownika zespołu Huberta Hejmana fani Anwilu Włocławek musieli czekać na pierwsze rezultaty zaoceanicznej eskapady. Pod koniec lipca brązowy medalista poprzednich rozgrywek PLK ogłosił oficjalne zawarcie porozumienia z Kevynem Greenem, amerykańskim skrzydłowym.
Jak się jednak okazuje, koszykarz nie został wypatrzony na campie w stolicy hazardu, lecz do Anwilu trafił dzięki kontaktom włocławskiej drużyny z agentem Erikiem Fleisherem. - Pewnego dnia zadzwonił mój agent i przedstawił różne propozycje ze szczegółami. Od razu doszliśmy do wniosku, że najlepsze warunki miałbym w Anwilu - opowiada koszykarz na łamach oficjalnej strony klubowej, dodając po chwili - Kiedy więc po kilku dniach zadzwonił do mnie ponownie z konkretną ofertą, przyjąłem ją z przyjemnością.
W swojej dotychczasowej karierze 24-letni niski skrzydłowy biegał jedynie po parkietach akademickiej ligi NCAA, w barwach drużyny uczelni Southeastern Louisiana. W ostatnim sezonie był kluczowym zawodnikiem i zakończył rozgrywki z przeciętnym dorobkiem 19,2 punktu i 3,2 zbiórki, rzucając ze skutecznością ponad 47 procent z dystansu. - Moim najważniejszym zadaniem w zespole było liderowanie w każdym tego słowa znaczeniu. Obdarzany dużym zaufaniem, stanowiłem główną broń do zdobywania punktów - przyznaje Green.
Na pytanie czy tak samo będzie we Włocławku, Amerykanin odpowiada bez wahania. - Chciałbym być po prostu istotnym czynnikiem sukcesów. Czy tak będzie, to okaże się dopiero za kilka długich miesięcy. Przedtem trener Griszczuk musi poskładać wszystkie elementy nowej układanki w całość. Gdzie znajdzie miejsce dla Greena? Najprawdopodobniej w pierwszej piątce na niskim skrzydle, choć wszystko zweryfikuje okres przygotowawczy. Nowy nabytek Anwilu patrzy jednak w przyszłość z optymizmem. - Jestem dobrze przygotowany atletycznie i potrafię celnie rzucać. Moją ulubioną pozycją jest niski skrzydłowy, ale nie mam problemów, gdy trener ustawi mnie bliżej, bądź dalej od kosza - zaznacza gracz.
Dla 24-latka przygoda z polską ligą będzie pierwszym krokiem w profesjonalnej karierze koszykarskiej, a przecież sytuacja w której wyróżniający się gracz ze Stanów Zjednoczonych ma w kraju nad Wisłą problemy adaptacyjne, które przekładają się na przeciętną formę na parkiecie, wcale nie należy do rzadkości. - Nigdy nie byłem za oceanem, a chciałbym spróbować życia w nowym otoczeniu, więc nie boję się, ani nie denerwuję przed przylotem do Polski - ucina krótko koszykarz.