[b]
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Czy wykona pan zadanie trenera Stefańskiego i wrzuci coś na tacę koszykarskim Bogom po szczęśliwie wygranym meczu z HydroTruckiem Radom?
[/b]
Łukasz Kolenda, zawodnik Trefla Sopot: Nie wrzucę nic na tacę, bo wiem, że ten rzut nie wziął się z niczego. Rzut Jeffa był szalony, ale jak to mówią: szczęście sprzyja lepszym. Nie jestem zdziwiony, że to wpadło. Uważam, że w drugiej połowie wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Zostawiliśmy serce na boisku, żeby wyrwać to zwycięstwo.
Jak miała wyglądać ostatnia akcja? Co na czasie rozrysował trener Marcin Stefański?
Akcja była idealnie rozrysowana. W pierwszej chwili myślałem o tym, żeby oddać rzut, ale zadziałałem intuicyjnie. Wyrzuciłem piłkę na obwód, bo myślałem, że tam właśnie będzie ustawiony Jeff Roberson. Musiał się nieco cofnąć po piłkę, ale finalnie wszystko wyszło znakomicie.
Czyli w założeniu to pan miał oddawać rzut?
Tak. Trener dostrzegł to, że czuję się znakomicie i komfortowo na boisku. Byłem w takim ogniu. Ucieszyłem się, gdy powiedział, że gramy zagrywkę na mnie.
ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. "Kurczę, co ona zrobiła?". Piotr Małachowski dostał niesamowite wsparcie
Zobacz także: EBL. Spory ruch na rynku. Kluby są aktywne. Szykują się kolejne transfery
Chyba mocno czekał pan na to, że taki moment w końcu nadejdzie?
Tak. Mam wobec siebie duże oczekiwania. Najwięcej wymagam właśnie od siebie. Te kiepskie występy siedziały w głowie i za wszelką cenę chciałem przełamać złą serię. I to niestety wyszło mi na gorsze. W pewnym momencie zluzowałem, powiedziałem sobie, że nie ma co się spinać. Teraz czerpię ogromną frajdę z tego, co robię i to przynosi efekty. Łatwiej mi wszystko wychodzi, nie spinam się. Ostatnie mecze pokazują, że idę w dobrą stronę.
Ten moment kryzysowy nastąpił po meczu z Polskim Cukrem Toruń. Wtedy też na konferencji prasowej trochę się panu dostało od trenera Marcina Stefańskiego. Jak pan to przyjął?
Spokojnie. To był ten moment, gdy na treningach wyglądałem nieźle, a na meczach prezentowałem się katastrofalnie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że problem leży w głowie. Wszystko siadło i trudno było mi się podnieść.
Kogo się pan radził w trudnych momentach?
Rozmawiałem z ludźmi, którzy nie są związani z klubem. Zwykłe rozmowy uświadomiły mi to, że nie bez powodu jestem tu gdzie jestem, nie bez powodu pojechałem na kadrę i nie bez powodu interesują się mną skauci z NBA. Zmieniłem nastawienie. Cieszą mnie małe rzeczy. Wszystko idzie w dobrą stronę.
Oczekiwania z zewnątrz były i są ogromne.
Jestem w orbicie zainteresowań trenera reprezentacji Mike'a Taylora, więc to naturalne, że te oczekiwania wobec mnie są ogromne. Zdaje sobie z tego sprawę, ale koniec końców to jest mało istotne względem tego, co ja mam w głowie i co chcę osiągnąć w przyszłości. Nie za bardzo biorę pod uwagę to, co inni mówią na mój temat.
Da się od tego odciąć, gdy krytykują pana media i kibice?
Wiem, że jestem osobą publiczną, którą cały czas oceniają ludzie, ale ich opinie - pozytywne i krytyczne - nie mają wpływu na to, co ja mam w głowie. W życiu tak jest, że raz są pochwały, a później przychodzi krytyka. Nie ma co się tym przejmować i brać za bardzo pod uwagę. Powiedzmy sobie wprost: w sporcie zawodowym ciężko o stabilizację.
Czy ten zjazd mentalny nie był spowodowany kryzysem fizycznym? W wakacje nie miał pan za dużo wolnego...
Oczywiście. W pewnym momencie miałem dość koszykówki. Obliczyłem, że w 2019 roku miałem tylko... 12 dni wolnego. To bardzo mało. Myślę, że mało kto, a może nawet nikt, w moim wieku nie miał takich obciążeń. Byłem na kadrze U-20, później była seniorska reprezentacja. Tam zostałem zasypany olbrzymią ilością informacji. Musiałem być mega skupiony i skoncentrowany, żeby wszystko zapamiętać i wdrożyć w życie. Nie żałuję tego, że tam byłem, bo to wspaniały okres w mojej karierze, ale na pewno ten brak przerwy odbił się na mojej grze w sezonie.
Poleciał pan z kadrą do Chin, ale ostatecznie tuż przed turniejem wrócił do Polski. To wpłynęło na pana psychikę?
Ten ponad miesięczny pobyt z seniorską kadrą był niesamowitym doświadczeniem. Miałem możliwość trenowania z najlepszymi graczami w kraju, rywalizacji z innymi krajami. Wiadomo, że gra na MŚ w Chinach byłaby spełnieniem marzeń i wisienką na torcie, ale to nie jest tak, że opuszczając kadrę spuściłem głowę i byłem podłamany. Wręcz przeciwnie - to mi dało ekstra motywację do dalszego działania.
Jak wyglądała rywalizacja z Kamilem Łączyńskim o miejsce w kadrze? Ona ostatecznie rozstrzygnęła się w Chinach czy już wcześniej był znany skład zespołu?
Jadąc do Chin dostawałem informacje od różnych osób, że mam duże szanse na grę w MŚ. Czułem się znakomicie, bo bycie w dwunastce na taki turniej to spełnienie marzeń. Dwa dni przed początkiem mundialu trenerzy podjęli decyzję, że to jednak Kamil zostanie z drużyną. Byłem tym zaskoczony, bo wcześniej otrzymywałem nieco inne informacje.
Rozczarowany też?
Szczerze? Na miejscu sztabu szkoleniowego... też podjąłbym taką decyzję.
Bo?
Do wyboru było dwóch zawodników: młody, perspektywiczny vs doświadczony i z sukcesami. Kaliber takiej imprezy sprawia, że trzeba wybrać opcję numer dwa. Wzięcie młodego gracza, bez żadnego doświadczenia na takim poziomie, jest ogromnym ryzykiem. Mam wrażenie, że tym się właśnie kierowali trenerzy podczas ostatecznej decyzji.
Jest pan w kontakcie z trenerem Mike'em Taylorem?
Oczywiście. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jestem z nim w stałym kontakcie.
Zobacz także: EBL. Kolejka cudów. Na sensacyjnych wynikach można było sporo zarobić