[b]
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Spodziewał się pan tego, że tak szybko przejdzie proces aklimatyzacji i zostanie nowym bohaterem toruńskich kibiców? Oni już pana kochają![/b]
Keith Hornsby, koszykarz Polskiego Cukru Toruń: Nie spodziewałem się tego, ale też tym faktem nie jestem za bardzo zaskoczony. Wiem, że wszyscy mówią o tym rzucie na wagę awansu do Ligi Mistrzów, ale w swojej karierze trafiałem już takie rzuty. Powiem szczerze, że nie do końca odpowiada mi tytuł bohatera. Nie nazywajcie mnie w ten sposób. To z szacunku do kolegów z drużyny. Oni mieli swój duży wkład w to zwycięstwo. Należy o tym pamiętać. To nie jest tak, że jeden zawodnik wygrywa mecze.
Skromnie pan mówi. A ten rzut dał upragnioną Ligę Mistrzów. Wielu nie chce myśleć, co by było, gdybyście nie awansowali do fazy grupowej.
Ja też nie chcę o tym myśleć (śmiech). Nie będę ukrywał, że jednym z powodów, dla których trafiłem właśnie do Torunia, była właśnie możliwość gry w Lidze Mistrzów. Sporo dobrego usłyszałem na temat tych rozgrywek i zależało mi na tym, by sprawdzić się w otoczeniu mocnych przeciwników. Jestem podekscytowany faktem, że udało mi się trafić taki rzut i dzięki temu awansowaliśmy, ale podkreślam: nie nazywajcie mnie bohaterem.
Kiedy będziemy mogli nazwać pana bohaterem?
(chwila zastanowienia) Jak trafię... rzut na mistrzostwo (śmiech). Oczywiście wszystko mówię pół serio, pół żartem. Jest wiele meczów do wygrania i mam nadzieję, że z każdym spotkaniem będziemy prezentować się coraz lepiej. Spory potencjał drzemie w tej drużynie.
ZOBACZ WIDEO MŚ w koszykówce. Polacy zagrali świetny turniej! Czas na igrzyska olimpijskie? "To będzie piekielnie trudne zadanie"
Dużo osób o panu mówi: "żołnierz, na boisku zrobi wszystko, co mu zaleci trener". Tak jest?
Na boisko zawsze wychodzę z misją. Chcę zrobić to, czego oczekuje ode mnie trener. Bez znaczenia, czy to ma być mocna i agresywna obrona, czy zdobywanie punktów. Staram się koncentrować na każdym elemencie gry. Liczy się tu i teraz. Każde posiadanie piłki. Jeśli to czyni mnie żołnierzem na boisku dla mojego zespołu, to z pewnością taki tytuł mi pasuje!
To pana debiutancki sezon w Europie. Jakie miał pan oczekiwania, czego się spodziewał?
Mam wielu przyjaciół, którzy są weteranami w europejskiej koszykówce. Dali mi kilka cennych rad i wskazówek. Pewnych rzeczy poza koszykówką też się spodziewałem. Mniejsze mieszkania, brak suszarek itp. Ale w Toruniu jest całkiem dobrze. To miasto zaskoczyło mnie pozytywnie (śmiech). Jeśli chodzi o koszykówkę, to myślałem, że gra będzie nieco wolniejsza i bardziej fizyczna. Nie są to jednak aż tak wielkie zmiany, w porównaniu do tego, co miałem w Stanach Zjednoczonych. Zdążyłem się już przyzwyczaić.
Czyli szoku kulturowego nie było?
Nie! Toruń jest wyjątkowy. To magiczne miejsce. Na początku tak byłem zestresowany procesem aklimatyzacji, że na stare miasto dotarłem dopiero po dwóch tygodniach. Moja żona przyjechała i od razu się tam wybraliśmy. Byliśmy oczarowani. Wiem, że będziemy tam często chodzić. Są tam świetne restauracje i znakomita lodziarnia. Nie możemy się już doczekać dalszej eksploracji tego miasta. W wolnym czasie na pewno to zrobimy.
Zobacz także: Josh Bostic. Gwiazda Energa Basket Ligi. Wybrał Arkę Gdynia, choć na stole miał znacznie lepsze oferty
Przez trzy sezony grał pan w lidze G-League, na zapleczu NBA. Czy do Europy mógł pan trafić szybciej?
Chciałem trafić wcześniej do Europy, ale z różnych względów do tego nie doszło. Też nie chciałem trafić do miejsca, które byłoby niepewne. Mam żonę i razem chcieliśmy doświadczyć czegoś ciekawego i inspirującego. Nawet po dobrym zeszłym sezonie w G-League był problem z dostaniem dobrej pracy w Europie. Wszyscy mówili to samo: "nie ma doświadczenia na europejskich parkietach". Szukałem kogoś, kto zaryzykuje i postawi na mnie. Zrobili to w Toruniu. Jestem tutaj szczęśliwy. Oby ten stan trwał jak najdłużej.
Kiedy był pan najbliżej NBA? Wtedy gdy był na campie z Dallas Mavericks?
Właśnie niekoniecznie. Wiem, że ludzie w ten sposób mówią, ale najbliżej NBA byłem... na początku tego roku. Byłem na radarze kilku klubów NBA, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Czy żałuję? Nie myślę o tym za dużo. Miałem okazję wystąpić w pięciu meczach przedsezonowych. Grałem w wielkich i pięknych obiektach przeciwko gwiazdom NBA, miałem na sobie ubrania NBA. To było olbrzymie wyróżnienie.
Od tamtego czasu mocno poprawiłem swoje umiejętności, ale kolejnej szansy już nie dostałem. To zabawne! Trudno się tam dostać, zwłaszcza, że jest wielu świetnych koszykarzy. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, dlatego w ogóle nie myślę o grze w NBA. Jestem szczęśliwy w Toruniu. Myślę o kolejnych meczach i wyzwaniach.
W LSU kończył pan studia razem z Benem Simmonsem. Ma pan z nim kontakt?
Trudno być z Benem w stałym kontakcie, bo on często zmienia numer telefonu. Głównie komunikuję się z nim za pośrednictwem mediów społecznościowych. Często żartujemy. On ma świetne poczucie humoru. Na zawsze będziemy przyjaciółmi. Spędziliśmy razem wiele udanych chwil. Uwielbiam go!
Pana ojciec - Bruce Hornsby to znany amerykański kompozytor i pianista. Odziedziczył pan po ojcu talent muzyczny?
Jeszcze go nie znalazłem, cały czas szukam (śmiech). Mój ojciec jest koszykarskim świrem, kocha ten sport. To po nim w 100 procentach odziedziczyłem.
Zobacz także. EBL. Milan Milovanović: Wiem, co umiem. Stać mnie na grę w dużym klubie