- Po pierwszym meczu powiedziałem, że małe detale zadecydowały o naszej porażce. Po analizie zobaczyłem jednak, że zagraliśmy bardzo słabe spotkanie. Popełniliśmy sporo błędów. W sobotę zagraliśmy z inną energią i większą determinacją. To przyniosło efekty - mówi uśmiechnięty Igor Milicić.
Czytaj relację z meczu --> TUTAJ
To był zupełnie inny Anwil. Śmiało można stwierdzić, że to była mistrzowska wersja Anwilu. Podopieczni Milicicia grali z pasją, dużą energią i większą koncentracją.
Włocławianie praktycznie nie popełniali błędów. Przez trzy kwarty na swoim koncie mieli tylko dwie straty! Konsekwentnie realizowali swoje założenia. Na tak grający zespół patrzy się z dużą przyjemnością.
ZOBACZ WIDEO Vital Heynen zdobył ważny punkt dla Polski. "Nasz trener jest spostrzegawczy"
Każdy element we włocławskiej maszynie działał. Świetnie mecz zaczął Ivan Almeida, który grał dużo akcji jeden na jeden. Umiejętnie wykorzystywał błędy w toruńskiej obronie, wymuszając przy okazji sporo przewinień. Swoje dołożył także Aaron Broussard, który rozgrywa doskonałe play-off. Jego spokój w grze i wszechstronność robią wrażenie. Amerykanin świetnie kontroluje tempo akcji włocławskiego zespołu. W sobotę miał 8 punktów, 6 zbiórek i 6 asyst.
W drugiej połowie do gry włączyli się inni rezerwowi: Jarosław Zyskowski i Michał Michalak, którzy łącznie zdobyli 25 punktów. Trzeba odnotować, że ten pierwszy w trzeciej kwarcie zdobył 13 oczek z rzędu dla Anwilu, wprawiając w zachwyt włocławskich kibiców, którzy głośno skandowali jego imię: "Ja-ro-sław".
Pod koszem dużo dobrej roboty wykonał Szymon Szewczyk, który skończył mecz z 9 punktami i 7 zbiórkami na koncie. Jego efektowny lot nad koszem był ozdobą spotkania. Po nim doświadczony koszykarz pokazał muskuły i z dużym uśmiechem na twarzy wracał do obrony.
Zobacz wsad Szewczyka:
- Taktycznie za wiele nie zmieniliśmy. Bardziej kontrolowaliśmy piłkę, udało nam się także przyspieszyć w pierwszej połowie. I co najważniejsze: byliśmy bardziej zdeterminowani w obronie - podkreśla Milicić.
Anwil grał pewnie, przewidywał zamiary toruńskiego zespołu, który w wielu fragmentach meczu był całkowicie bezradny. W ogóle nie było widać przewagi pod koszem, a to przecież miał być główny atut Polskiego Cukru w starciu z Anwilem. W sobotnim spotkaniu obie drużyny spod kosza zdobyły tę samą liczbę punktów (po 32).
- Odrobiliśmy pracę domową. Nie daliśmy się zepchnąć rywalom pod kosz. Wybiliśmy im grę tyłem do kosza. Cały czas ich podwajaliśmy. Dobrze walczyliśmy na zbiórce. Cieszy fakt, że udało nam się zrealizować większość założeń przedmeczowych - przyznał przed kamerami Polsatu Sport Kamil Łączyński.
Włocławian nie złamały nawet kontuzje. Najpierw urazu doznał Łączyński, a kilka minut później z boiska zszedł Michał Ignerski. O ile kapitan zdołał wrócić na parkiet, to Ignerski oglądał kolegów jedynie z perspektywy ławki rezerwowych. Możliwe, że w tym finale już nie zagra.
W serii jest 1:1, ale mentalną przewagę mają włocławianie, którzy zaczynają łapać swój rytm. Na ich korzyść przemawia fakt, że teraz rywalizacja przenosi się do Hali Mistrzów. Trzeci mecz finałowej serii zaplanowano na wtorek 4 czerwca - początek meczu numer trzy o godzinie 17:30.
Zobacz także: EBL. Brązowy medal motywacją dla Stelmetu Enei BC. "Chcemy wyjść z twarzą"