NBA: Spurs wypełniają lukę po Manu Ginobilim, do ligi powróci też Thomas Robinson

Getty Images / Vaughn Ridley / Quincy Pondexter
Getty Images / Vaughn Ridley / Quincy Pondexter

Po tym, jak w poniedziałek Manu Ginobili ogłosił, że udaje się na sportową emeryturę, San Antonio Spurs szybko znaleźli dla niego zastępstwo. Umowę z klubem z Teksasu podpisze Quincy Pondexter. Do NBA powróci natomiast Thomas Robinson.

Trudno oczywiście oczekiwać, aby Quincy Pondexter zastąpił legendę "Ostróg" w skali jeden do jednego, bo najzwyczajniej w świecie jest to nierealne. Szefowie San Antonio Spurs, jak i sami kibice klubu, mogą mieć jednak nadzieję, że nowy nabytek okaże się pożytecznym obrońcą, który od czasu do czasu celnie przymierzy z dystansu. Z tego bowiem był znany w lidze, zanim pojawiły się jego przewlekłe problemy z kolanami.

Pondexter poza NBA spędził dwa lata, jednak przez poprzednimi rozgrywkami postawili na niego Chicago Bulls. W ich barwach rozegrał 23 spotkania, ale prezentował się kiepsko i w lutym został zwolniony. Od Spurs otrzyma zatem szansę, która może się dla niego okazać już ostatnią, aby wrócić do gry i być mocnym punktem swojej drużyny.

W dotychczasowej karierze 30-letni rzucający lub też niski skrzydłowy notował średnio po 5 punktów (36 procent za trzy), 2 zbiórki i 0,8 asysty. Z SAS zwiąże się częściowo gwarantowanym kontraktem za minimum dla weterana. Podobną umowę (też nie w pełni gwarantowaną), ale z Atlanta Hawks, podpisze za to nieco zapomniany Thomas Robinson.

Silny skrzydłowy swojego czasu uchodził za spory talent, ale ostatnio słuch po nim zaginął. W sezonie 2016/17 reprezentował barwy Los Angeles Lakers, ale na kolejny rok zabrakło dla niego miejsca na parkietach NBA, wobec czego podkoszowy wybrał ofertę Chimki Moskwa. W barwach rosyjskiego klubu występował w Eurolidze oraz rozgrywkach VTB. Notował odpowiednio po 8,2 punktu i 5,8 zbiórki oraz 9,3 pkt. i 5,5 zb.

Dla Robinsona również może to być już jedna z ostatnich okazji, aby udowodnić drzemiący potencjał, który niegdyś wydawał się bardzo duży. Warto podkreślić, że w drafcie 2012 roku postawili na niego Sacramento Kings i to aż z 5. numerem! Niżej wybrano wówczas chociażby Damiana Lillarda, Andre Drummonda czy też Harrisona Barnesa. Nic więcej zatem nie trzeba dodawać.

ZOBACZ WIDEO: Wstrząsające statystyki na K2. Janusz Gołąb: Boję się, że ta góra podzieli los Everestu

Komentarze (1)
avatar
Tomek198823
29.08.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Dobrze pamiętam, jak T-Rob wchodził do ligi jako wielka nadzieja. W NCAA miażdżył pod koszem i wyglądał jak gotowy towar do NBA. Rzeczywistość go niestety zweryfikowała, gdyż w NCAA wyróżniał s Czytaj całość