Możemy być z siebie dumni - wywiad z Paulem Millerem, środkowym Anwilu Włocławek

Choć na sukces w postaci brązowych medal i miana trzeciej drużyny PLK 2008/2009 pracowała cała drużyna oraz trenerzy, każdy jeden mecz ma swojego bohatera. Ostatni pojedynek sezonu, wygrany przez Anwil 100:76 miał Paula Millera. Amerykański środkowy zdobył 33 punkty i miał 7 zbiórek, więc po ostatnim gwizdku chętnie przystał na rozmowę i opowiedział o swoich wrażeniach specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: Chyba przyjemnie jest gdy po wielomiesięcznym wysiłku mały krążek z brązu ciąży na szyi?

Paul Miller: Oj tak, bardzo fajne uczucie (śmiech). Jestem bardzo dumny z naszego zespołu i, chyba przede wszystkim, ze stylu w jakim zakończyliśmy ten sezon. Jak każdy kibic wie, mieliśmy różne kłopoty, roszady wśród zawodników, trenerów, ale na szczęście wszystko dobre, co się dobrze kończy.

Jakie znaczenie, w kontekście dotychczasowej kariery, ma dla pana ten medal?

- To jest jeden z najpiękniejszych momentów w mojej sportowej karierze. Co prawda, miałem już okazję świętować kilka mistrzostw, jak jeszcze nie byłem profesjonalnym koszykarzem i to one są dla mnie najprawdopodobniej najlepszymi wspomnieniami, ale ten brąz z Anwilem są bardzo satysfakcjonujący.

W Polsce mamy takie powiedzenie, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym nie jak zaczyna, ale jak kończy. Zgodzi się pan?

- Bez dwóch zdań (śmiech). Bardzo trafne stwierdzenie, w którym jest zawarta spora doza prawdy.

A gdyby przełożyć to na pańskie występy w tym sezonie? Cały sezon był w pana wykonaniu bardzo dobry, ale w fazie play-off momentami przechodził pan samego siebie.

- Myślę, że przez te kilka miesięcy, od września do maja, grałem równy, dobry basket. Miałem oczywiście kilka słabszych spotkań, w których na pewno mogłem pokazać się z lepszej strony, ale niemożliwością jest grać na poziomie 20 punktów i 10 zbiórek w każdym meczu. Ponadto chciałbym zauważyć, że w play-offach nasza rotacja pod koszem została zmniejszona do minimum. Dlatego nagle z dwudziestu minut, który dotychczas otrzymywałem, zacząłem grać po trzydzieści pięć lub więcej. Miałem więc więcej okazji do rzutów czy zbiórek.

No i wreszcie ostatni mecz sezonu, w którym zdobył pan 33 punkty i miał 7 zbiórek, walnie przyczyniając się do wywalczenia trzeciego miejsca. Lepiej chyba być już nie mogło?

- Chyba jednak kilka moich rzutów nietrafionych mogłoby znaleźć drogę do kosza (śmiech). A tak na poważnie, nie mógłbym wyobrazić sobie lepszego zwieńczenia sezonu. Grało mi się dzisiaj bardzo łatwo. Ten medal nie został wywalczony jednak przez Paula Millera. Wygrała go cała drużyna, choć nie ukrywam, że jestem dumny ze swojego wkładu w sukces.

Gdybym przed sezonem zagwarantował panu brązowy medal, czy, po pierwsze, uwierzyłby pan, a po drugie - zaakceptował tę ofertę?

- Ciężkie pytanie, ponieważ w tej chwili jest to po prostu czyste gdybanie, a dodatkowo moja głowa zaprzątnięta jest myślą, że odnieśliśmy wielki sukces. Ale myślę, że uwierzyłbym, że jesteśmy w stanie zdobyć brązowy medal, choć na pewno nie zaakceptowałbym takiej propozycji. Przez cały sezon pracowaliśmy i walczyliśmy, żeby wygrać mistrzostwo i naprawdę wierzyliśmy, że uda nam się to zrobić. Niestety okoliczności były takie, a nie inne i nie byliśmy w stanie ograć Asseco Prokomu. Po przegranym półfinale pojawiła się jednak na horyzoncie opcja trzeciego miejsca, z której skwapliwie skorzystaliśmy (śmiech).

Bez dwóch zdań brązowy medal jest wielkim sukcesem, ale nie ma pan czasami takich myśli, że gdyby jedna czy dwie kontuzje mniej to teraz moglibyście grać w finale?

- Ciężko teraz powiedzieć cokolwiek w tej kwestii. Nigdy nie można mieć pewności, jak to by było, gdyby było, a kontuzje są nieodłącznym elementem koszykówki. Nam się przytrafiło ich o co najmniej kilka za dużo w tym sezonie, ale cóż, musieliśmy pracować dalej w takim składzie, jakim dysponowaliśmy. I sądzę, że właśnie dlatego, iż nigdy się nie poddaliśmy, możemy teraz być z siebie dumni, bo trzecie miejsce jest wielkim sukcesem.

Wobec tego zapytam inaczej - wraca pan czasami do meczów półfinałowych?

- Czasami mi się zdarza powrócić myślami do meczu numer pięć w Sopocie. Mieliśmy wówczas olbrzymią szansę wygrać i wówczas kto wie, jak potoczyłaby się dalej seria. Byliśmy bardzo rozczarowani, ale trzeba było myśleć o przyszłości, o nowych wyzwaniach.

I tak też się stało. Do meczów o trzecie miejsce podeszliście bardzo zmotywowani, zdeterminowani i chyba z większą wiarą, niż wasi przeciwnicy?

- W dwóch meczach w Hali Mistrzów pokazaliśmy, kto tutaj naprawdę kontroluje przebieg wydarzeń. Porażka w Słupsku była planowa, bo sukces chcieliśmy świętować z naszą publicznością (śmiech). Oczywiście żartuję, zależało nam na jak najszybszym zakończeniu rywalizacji, ale chyba nawet lepiej, że potoczyła się ona w ten sposób, iż medale wręczano nam w naszej hali. A jeszcze co do tych spotkań we Włocławku - chyba w żadnym momencie nie daliśmy przeciwnikom szansy, by uwierzyli, byli mieli nadzieję, że cokolwiek mogą osiągnąć.

Niebagatelną rolę odegrał tutaj wasz trener, Igor Griszczuk, który chyba jak nikt potrafi motywować swoich graczy. Co szkoleniowiec mówił wam bezpośrednio przed meczem i w tracie przerwy?

- Zgadza się. Całe play-off to była niezła szkoła jeśli chodzi o motywowanie. I sumie bardzo dobrze, bo mieliśmy w głowach tylko jedno - osiągnąć sukces. Przed dzisiejszym meczem tłumaczył każdemu z osobna, że ma zagrać tak dobrze, jak tylko potrafi. Powiedział ponadto, że musimy zacząć od mocnego uderzenia, bowiem wtedy sprawimy, że rywale przestaną mieć jakikolwiek złudzenia. Między połowami kazał nam tylko realizować taktykę, trzymać się zagrywek, lecz jednocześnie mówił byśmy robili to z uśmiechem na ustach i cieszyli się grą.

Niech pan dokończy zdanie: Wygraliśmy bo...

- Pracowaliśmy ciężko cały sezon, wiedząc, że efekty przyjdą na samym końcu oraz ufaliśmy sobie nawzajem i wierzyliśmy w siebie.

Teraz, z medalem na szyi wraca pan zapewne jak najszybciej do rodziny, która zresztą miała okazję oglądać pana na żywo podczas sezonu. Będzie się czym chwalić...

- Zgadza się. Jeszcze nie miałem okazji się z nimi skontaktować, ale na pewno śledzili w Internecie to co się działo tutaj. Oczywiście już we wtorek kieruję się jednak do Warszawy, a stamtąd mam lot do Stanów. Chcę spędzić trochę czasu z rodziną, a następnie jadę na długie wakacje do Australii.

A co z Anwilem? Kontrakt się panu skończył, lecz może...

- Teraz za wcześnie by cokolwiek gdybać i prognozować. Powiem szczerze, że ja naprawdę nie chcę teraz myśleć o tym, gdzie zagram za rok. Chcę cieszyć się z brązowego medalu, przede wszystkim odpoczywając od koszykówki. Później będę się martwił co dalej.

Komentarze (0)