W 22. kolejce I ligi GKS Tychy rozgrywał u siebie spotkanie z GTK Gliwice. Był to mecz ważny jednak nie tylko dla podopiecznych Tomasza Jagiełki, ale dla gości także. Oba zespoły miały bowiem przed pojedynkiem identyczną liczbę punktów, a w dodatku taki sam dorobek na tamten moment, czyli 34 "oczka", miały jeszcze dwie inne ekipy - meritumkredyt Pogoń Prudnik oraz Jamalex Polonia 1912 Leszno.
GKS tamten mecz przegrał, a że i prudniczanie, i leszczynianie odniosły zwycięstwa, zespół z Tychów tracił do nich, i oczywiście do GTK także, jeden punkt. Los chciał, że już tydzień później kolejnym rywalem drużyny GKS-u była Jamalex Polonia. I to starcie było chyba jeszcze ważniejsze, bo ewentualna porażka mogłaby sprawić, że do bezpośrednich rywali w tabeli, strata by jeszcze wzrosła - do dwóch punktów. Nic takiego nie miało jednak miejsca, bowiem dzięki doskonałej trzeciej kwarcie, wygranej aż 28:12, GKS zwyciężył jednocześnie całe spotkanie, ostatecznie 79:67.
- Po ostatnim blamażu nie mogliśmy sobie pozwolić na to, aby stracić kolejne punkty - w dodatku u siebie i to z Lesznem, z którym bijemy się bezpośrednio o lepszą pozycję przed play-offami. Byliśmy maksymalnie skoncentrowani i nastawieni na walkę. Była to taka bijatyka, a mniej ładnej finezyjnej koszykówki, ale na to się nastawialiśmy - powiedział po spotkaniu lider tyskiej ekipy, Hubert Mazur.
Zdobytych przez niego 19 punktów bardzo pomogło odnieść zespołowi czternaste zwycięstwo w sezonie. Jak zawsze skrzydłowy zapewnił GKS-owi także kilka zbiórek i wymuszonych fauli, czyli najzwyczajniej w świecie wywiązał się ze swoich zadań. Już do przerwy zdobył 12 "oczek", a po jego ostatnim celnym koszu, tyszanie prowadzili już 33:24. Jamalex Polonia jednak nie odpuściła i do szatni zespoły udawały się przy wyniku 37:36 dla GKS-u.
Morata i Bale dali zwycięstwo Realowi. Zobacz skrót meczu z Espanyolem [ZDJĘCIA ELEVEN]
- Złapała nas lekka zadyszka, ale nie da się grać równo przez cały mecz. Każdej drużynie zdarza się jakiś słabszy moment w ciągu całego spotkania. Nam się to zdarzyło pod koniec drugiej kwarty, na całe szczęście nie np. pod koniec meczu, gdzie to pewnie miałoby opłakane skutki. Ale pogadaliśmy w przerwie i druga połowa już była pod naszą kontrolą - dodał Mazur.
I tak też było, bo po 30 minutach gry GKS prowadził już 65:48, wobec czego ostatnia kwarta wydawała się być jedynie formalnością. Leszczynianie co prawda zdołali straty nieco zmniejszyć, ale to było wszystko, na co było ich stać, a dodać należy, że radzić sobie musieli bez dwóch ważnych obwodowych zawodników - Jakuba Koelnera i Stanferda Sanny, których z gry wykluczyły kontuzje.