Kociewskie Diabły znalazły się w bardzo trudnym położeniu. Brak zdyskwalifikowanych Anthony'ego Milesa i Michaela Hicksa oraz kontuzja Martynasa Sajusa poważnie utrudnia prawidłowe funkcjonowanie drużyny trenerowi Mindaugasowi Budzinauskasowi.
Na początku niedzielnego pojedynku z King Szczecin braki te nie były jednak aż tak widoczne, gdyż ze sporą energią grali inni, którzy starali się zastąpić nieobecnych liderów, m.in Thomas Davis. Do tego świetnie pod koszem radził sobie Uros Mirkovic, na którego szczecinianie długo nie potrafili znaleźć odpowiedzi. Gospodarze w 2. kwarcie prowadzili już nawet różnicą 10 punktów, lecz od tego momentu rozpoczęły się ich problemy.
- Wiadomo, że mieliśmy trudną sytuację przed początkiem tego meczu, ale wierzyłem, że mogliśmy wygrać - mówi Uros Mirkovic, który w niedzielę zapisał na swoim koncie 21 punktów. - W pewnym momencie było 10 punktów różnicy i pomyśleliśmy, że mamy już wygrane. Zaczęliśmy robić to, czego do tej pory nie robiliśmy. Każdy, kto złapał piłkę chciał zostać bohaterem. Było dużo chęci, ale w koszykówce musisz kontrolować swoje emocje, umiejętności czy słabości - wymienia Serb.
Na przerwę oba zespoły schodziły z remisem, co miało zwiastować emocje w decydującej części gry. Ostatecznie tak się nie stało. Trzecią kwartę gracze Marka Łukomskiego wygrali różnicą aż 13 "oczek" i potem wystarczyło im już tylko kontrolować dalszy przebieg wydarzeń. Polpharmie nie można odmówić walki, gospodarze do ostatnich sekund starali się niwelować straty, ale zmęczenie i brak atutów ofensywnych w ich szeregach był bardzo widoczny.
ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: nie myślę o końcu kariery, mogę grać nawet przez 10 lat
- Nikt nam nie może powiedzieć, że nie daliśmy z siebie wszystko co mieliśmy - podsumowuje Mirkovic.
Kolejny sprawdzian przed Farmaceutami już w najbliższą sobotę. Tym razem zmierzą się oni na wyjeździe z MKS-em Dąbrowa Górnicza. Czy będą mieć szansę z rywalem, który w obecnych rozgrywkach pokonał już u siebie m. in Stelmet Zieloną Górę oraz Rosę Radom?