Do sobotniego meczu Polskiej Ligi Koszykówki z Rosą Radom drużyna King Szczecin przystępowała w roli faworyta. Zajmowała bowiem wyższe miejsce w tabeli - piąte, zaś jej przeciwnik był jedenasty - a poza tym podopieczni Marka Łukomskiego grają najlepiej w ofensywie spośród wszystkich zespołów ekstraklasy.
Choć po pierwszej połowie przegrywali 36:44, to później niemal odrobili straty i utrzymywali nieznaczny dystans do gospodarzy. Po "trójce" Russella Robinsona na niespełna cztery minuty przed końcową syreną było 70:72. Gdy Gary Bell trafił "za dwa", wicemistrzowie Polski prowadzili 78:74. Kilka sekund później kosz atakował Jakub Garbacz, ale spudłował lay-up. - Trudno powiedzieć, co chciał zrobić. Początkowo chyba kończyć akcję z góry, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie - skomentował tuż po zakończeniu zawodów trener przyjezdnych.
Ostatnie kilkadziesiąt sekund to "szachy" z obu stron. Przewiniali zawodnicy jednej i drugiej drużyny. Młody gracz ekipy ze Szczecina zrehabilitował się na 25 sekund przed syreną (78:76). Chwilę później sfaulował Tyrone'a Brazeltona. Ten wykorzystał oba rzuty osobiste. Po przerwie na żądanie Łukomskiego do kosza zza linii 6,75 m nie trafił Taylor Brown. Po zbiórce jego zagranie skopiował Robinson, ale również bez powodzenia. Faulowany Kim Adams trafił jednego z dwóch wolnych (81:76).
Na sześć sekund przed końcem Craig Sword celnie przymierzył "za trzy", na 79:81. Zatrzymany nieprzepisowo Michał Sokołowski wykorzystał jednego osobistego. Po drugim, niecelnym, przyjezdni zebrali piłkę. Przenieśli ją na drugą stronę boiska. Gdy na zegarze pozostała jedna sekunda, otrzymał ją Brown. Musiał rzucać zza linii 6,75 m. - Niestety chybiłem - przyznał później.
ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: W Czarnogórze czeka nas młyn