Bardzo blado na tle solidnie grającego BK Ventspils wypadła we wtorkowym meczu Basketball Champions League Rosa Radom. Wicemistrzowie Polski przegrali 53:74, nie potrafiąc przez długie fragmenty trafić do kosza rywali. Najdobitniej widać to było w drugiej kwarcie, gdy po dobrych pierwszych dziesięciu minutach, wygranych 20:15, podopieczni Wojciecha Kamińskiego zdołali zdobyć zaledwie sześć punktów, przy dwudziestu gospodarzy.
Nie pomógł swojej drużynie Tyrone Brazelton, który tak fantastycznie spisał się przed tygodniem - PAOK-owi Saloniki zaaplikował aż 36 "oczek". W ciągu 24,5 minuty spędzonych na parkiecie zapisał na swoim koncie zaledwie dwa punkty. Oba dzięki... rzutom osobistym. Nie trafił ani jednej z ośmiu prób z gry. Co prawda jego statystyki podreperowały nieco cztery zbiórki i dwie asysty, ale taka dyspozycja z pewnością nie zadowala sztabu szkoleniowego, działaczy i kibiców Rosy.
We wtorkowym spotkaniu dało się zauważyć to, o czym mówi się od dawna - wąską rotację w radomskim zespole. Gdy zabrakło dobrej gry Brazeltona, który we wcześniejszych pojedynkach był motorem napędowym, jego koledzy długimi momentami stawali się bezradni.
Niepokoić może również sytuacja z czwartej kwarty, gdy podczas przerwy na żądanie Kamińskiego Brazelton nie chciał słuchać uwag trenera, za co został mocno zrugany i ostatnie minuty spotkania obejrzał z perspektywy ławki rezerwowych.
ZOBACZ WIDEO: Polska biegaczka przeżyła bardzo trudne chwile. "Martwiłam się nawet o śniadania"