WP SportoweFakty: W okresie letnim zaskoczył pan swoją decyzję. Z zespołu walczącego o medale przeniósł się pan do ekipy, której celem będzie utrzymanie w PLK. Czym się pan kierował?
Piotr Stelmach: Przede wszystkim chciałem jeszcze trochę pograć w koszykówkę. Przy składzie, który budował Anwil Włocławek, moja rola w drużynie byłaby mała, a nawet mógłbym powiedzieć, że znikoma. Sprowadzili trzech ciekawych graczy podkoszowych, więc ja w rotacji byłbym piątym zawodnikiem. Co prawda nie czuję się gorszy od tych zawodników pod żadnym względem, ale powiedzmy sobie szczerze - trudno byłoby mi się przebić i grać regularne minuty. Z AZS-u otrzymałem fajną propozycję, tym bardziej, że wyszła ona od trenera, z którym wcześniej pracowałem.
Ale pana przewagą nad nowymi koszykarzami Anwilu byłaby znajomość systemu trenera Igora Milicicia, który podobno wcale taki prosty nie jest.
- To prawda, że jest to dość trudny system, ale sprawiał mi wiele przyjemności. Jednak chciałem odgrywać znacznie ważniejszą rolę w zespole w nowym sezonie. Tego w Anwilu na pewno bym nie miał.
ZOBACZ WIDEO Łukasz Fabiański: samobój Glika? To nie był błąd (Źródło: TVP S.A.)
Rozmawiał pan w ogóle z Igorem Miliciciem na temat przyszłości?
- Tak. Mój agent negocjował nawet z Anwilem. Trener Milicić zaraz po zakończeniu sezonu wyraził chęć dalszej współpracy, ale powiedział wprost, jak będzie wyglądała moja rola i na co mogę liczyć.
Czyli zagraliście w otwarte karty.
- Dokładnie. Cieszę się, że w ten sposób to się odbyło. Powiem szczerze - gdybym został w Anwilu Włocławek, to mógłby to być mój ostatni sezon w PLK.
Dlaczego?
- Przebywałbym większość czasu poza boiskiem i nie byłbym mocno zaangażowany w grę zespołu. W konsekwencji czego trudniej byłoby mi zdobyć dobrą propozycję w innym klubie.
Czyli teraz chciał pan nieco wykorzystać tę dobrą koniunkturę? Pytam, bo pytał pan jedną z kluczowych postaci w układance trenera Milicicia. Swoją postawą zaskoczył pan niektórych.
- Zauważyłem ostatnio, że tendencja do ocenienia zawodników zmieniła się na przestrzeni lat. Kiedyś polski gracz rzucał ponad 10 punktów to mówiło się o dobrym sezonie w jego wykonanie. Teraz rzuca 7,5 i mówi się w podobnym tonie. Chciałem wszystkim pokazać, że Piotra Stelmacha wciąż stać na dobrą grę. Czułem się dobrze fizycznie. Zależało mi na tym, by odgrywać ważną rolę w zespole. Nie chciałem oklaskiwać kolegów za dobre z ławki rezerwowych. Taka byłaby moja rola w nowym sezonie.
W nowym sezonie w AZS-ie czekają na pana nowe obowiązki. Mowa o roli kapitana. To dodatkowa odpowiedzialność.
- We wcześniejszych latach pełniłem już taką rolę i wiem, jak to smakuje. Mam nadzieję, że podołam zadaniu. Zdaje sobie sprawę z faktu, że bycie kapitanem AZS-u Koszalin to spora odpowiedzialność.
Czym musi zajmować się kapitan drużyny? Jakie są pana obowiązki?
- Wydaje mi się, że rola kapitana ma duże znaczenie podczas meczów. Wiadomo, że najpierw jest trener, później rozgrywający, którzy są przedłużeniem myśli szkoleniowiec. Następnie jest kapitan, gracz z doświadczeniem, który udziela wskazówek młodszym zawodnikom. Dochodzi także element motywacyjny. Czasami też trzeba opieprzyć. Myślę, że dużym atutem jest fakt, że znam już system trenera Ignatowicza i wiem, jak on dokładnie funkcjonuje. Łatwiej mi coś podpowiedzieć kolegom.
Nie jest trochę tak, że ten klimat koszaliński wokół koszykówki nieco się zmienia?
- To prawda. Przeszłość odcinamy grubą kreską i idziemy do przodu. Niemal cała drużyna została przemeblowana, zaszły zmiany w zarządzie klubu. Wszystko jest nowe.
Rozmawiał Karol Wasiek