Nie potrafię wytłumaczyć naszej postawy - rozmowa z Łukaszem Majewskim, zawodnikiem Atlasa Stali Ostrów

Koszykarze Atlasa Stali Ostrów są bez wątpienia najbardziej nieobliczalnym zespołem w PLK. Po pokonaniu Polpharmy Starogard Gdański, zawodnicy Andrzeja Kowalczyka przegrali w niedzielę na własnym parkiecie z niżej notowanym Zniczem Jarosław.

Jarosław Galewski: Czy potrafisz znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie postawy twojego zespołu, który ogrywa najlepsze drużyny w kraju, by później przegrywać z niżej notowanymi rywalami?

Łukasz Majewski: Sam chciałbym znać odpowiedź na to pytanie. Nie potrafię tego wytłumaczyć w racjonalny sposób. Nie wiem, co się z nami dzieje w spotkaniach z tymi potencjalnie słabszymi zespołami. Być może brakuję nam trochę koncentracji i później musimy gonić rywali, a jak wiadomo to się różnie kończy. Takie pościgi obfitują w wiele nerwowych sytuacji i rodzą się problemy. W niedzielę mieliśmy tego doskonały przykład. Nasi rywale trafili w czwartej kwarcie trzy rzuty, który równie dobrze mogły nie znaleźć drogi do kosza. Jest mi niezmiernie przykro, ponieważ uważam, że w niedzielę zagraliśmy naprawdę słabo.

Można powiedzieć, że graliście właściwie tylko przez pięć minut. Jedyne pozytywy w waszej grze można znaleźć jedynie na początku czwartej kwarty...

- Rzeczywiście, wtedy doszliśmy rywali nawet na pięć punktów i pewnie cała hala już myślała, że w końcu będzie dobrze. Niestety, nie zmazaliśmy plamy po pierwszej połowie i nie wyszliśmy w tym pojedynku na ludzi. Okazało się jednak, że rywale skarcili nas trójkami. My natomiast nie potrafiliśmy na to w żaden sposób odpowiedzieć.

W roli waszych katów wystąpili Chad Timberlake i Tomasz Celej, a więc kluczowi strzelcy rywali, których w decydujących momentach meczu należy kryć w sposób szczególny...

- Zgadza się. Poza tym w ważnym momencie jedną trójkę dołożył Bartek Diduszko, który rzucał przez ręce. Te trzy rzuty z dystansu w ostatniej kwarcie były chyba decydującym momentem niedzielnego pojedynku.

W przeszłości grałeś w Jarosławiu. Czy niedzielny pojedynek był szczególny dla Łukasza Majewskiego?

- Na pewno tak. Zawsze się mówi, że to normalny mecz, ale i tak wiadomo, że pewien smaczek jest. W takich pojedynkach każdy zawodnik chce się pokazać z jak najlepszej strony i przyczynić się do zwycięstwa swojego zespołu. Niestety, odnieśliśmy zwycięstwo w Jarosławiu, a u siebie nie sprostaliśmy rywalom. Naprawdę nie potrafię tego wyjaśnić.

To koniec marzeń o czołowej ósemce...

- Wizja pierwszej ósemki się bardzo oddaliła. Będzie bardzo ciężko o realizację tego celu. Teraz przed nami spotkanie z Kotwicą, która na własnym parkiecie jest niesłychanie wymagającym rywalem i rewelacją tego sezonu.

I może właśnie dlatego, zgodnie z wcześniejszą regułą, wygracie to spotkanie...

- Powiem szczerze, że na to właśnie liczę. Nie jedziemy do Kołobrzegu po to, żeby się poddać od pierwszej kwarty. Chcemy się bić i walczyć. Jeżeli nie uda nam się znaleźć w najlepszej ósemce, to trzeba zająć jak najwyższą lokatę, najlepiej dziewiątą. Zrobimy wszystko, żeby utrzymać obecną pozycję w tabeli, a później sprawić jakąś niespodziankę. Myślę, że pre play offy będą rządziły się podobnymi prawami co faza play off. Wszystko może się zdarzyć. Na takim etapie rywalizacji wiele może zależeć od pojedynczego meczu. W play offach na pierwsze spotkanie pojedziemy do jednego z naszych rywali i oni na pewno będą trochę spięci. Nie wybiegajmy jednak za bardzo w przyszłość. Zostało jeszcze trochę grania.

Komentarze (0)