W starciu z Asseco Gdynia zespół King Wilków Morskich Szczecin stracił aż 106 punktów. Po zakończeniu meczu Marek Łukomski, opiekun drużyny, kręcił nosem z niezadowoleniem z powodu fatalnej gry jego podopiecznych w obronie. Trudno mu się dziwić, bo gospodarze pozwolili wówczas ekipie znad morza na trafienie 15 rzutów z dystansu.
Szczecinianom bardzo zależało na tym, aby zrehabilitować się za ten fatalny występ. Gospodarze już od samego początku narzucili swój rytm gry. Po kilku minutach prowadzili 16:2, by po kolejnych chwilach podwyższyć przewagę do do 24 punktów. Już do przerwy podopieczni Łukomskiego mieli o 30 oczek więcej od rywali i było jasne, że tego meczu już nie przegrają.
- Myślę, że od samego początku narzuciliśmy swoje warunki gry. Byliśmy bardzo agresywni i wymuszaliśmy po stronie rywali wiele rzutów z trudnych pozycji. Nasza obrona w końcu bardzo dobrze działała. To było coś, czego trener od nas oczekuje - cieszy się Russell Robinson, rozgrywający King Wilków Morskich.
W ataku szczecinianie zagrali bardzo zespołowo (18 asyst) i efektownie. Wszyscy zawodnicy wpisali się na listę strzelców. Najwięcej punktów (19) zgromadzili Robinson i Paweł Kikowski.
- W ataku dzieliliśmy się piłką i każdy dołożył cegiełkę do tego sukcesu. Każdy z nas zagrał bardzo dobrze - dodaje amerykański rozgrywający.
King Wilki są coraz bliżej zapewnienia sobie siódmej lokaty na koniec sezonu zasadniczego. Robinson przyznaje, że forma zespołu z każdym kolejnym meczem idzie do góry.
- Ten mecz jest przykładem, jak mamy grać w play-offach. Musimy utrzymać formę i rywalizować na wysokim poziomie w dalszej części sezonu - tłumaczy Russell Robinson.
Zobacz wideo: Prijović: Nie chciałem iść do Lecha