Kamil Łączyński: Więcej trzeba chcieć, niż umieć

Anwil Włocławek gra ostatnio świetnie w obronie i traci przeciętnie tylko 60 punktów. - Wiadomo jak to jest z defensywą: więcej trzeba chcieć, niż umieć. Przeciwnie niż w ataku - mówi Kamil Łączyński, rozgrywający Anwilu Włocławek.

WP SportoweFakty.pl: Drugi mecz z rzędu musieliście radzić sobie bez swojego drugiego najlepszego strzelca i drugi raz wygraliście. To zdecydowana odmiana co do jakości gry zespołu w porównaniu z sytuacją, gdy Champ Oguchi był kontuzjowany na początku rozgrywek. Wówczas zwycięstwa przeplatały się z porażkami.

Kamil Łączyński: Cały okres przygotowawczy graliśmy bez kilku graczy: bez Davida Jelinka, bez Champa właśnie, także Robert Skibniewski wyjechał na parę tygodni, nie było również centra z zagranicy. Wówczas pracowaliśmy grupą złożoną z kilku doświadczonych zawodników polskich oraz kilku juniorów. I myślę, że ta polska grupa, ten trzon, od początku rozgrywek pokazywał trenerowi Igorow Miliciciowi, że można na niego liczyć. Więc gdy teraz brakuje nam jednego elementu, nie stanowi to problemu. Tym bardziej, że musimy radzić sobie bez jednego gracza, a nie dwóch czy trzech.

I w meczu z Polskim Cukrem Toruń właśnie pokazaliśmy, że jesteśmy mocni jako całość. Zabrakło nam strzelca, ale nie w niczym nie przeszkodziło i w trzeciej oraz czwartej kwarcie pokazaliśmy, że nie tylko umiemy odskoczyć torunianom na kilkanaście punktów, ale co ważniejsze - zatrzymać bardzo mocną obroną bardzo dobry w ofensywie zespół.

[b]

Przed meczem z Anwilem Polski Cukier notował średnio ponad 81 punktów w każdym spotkaniu. W Hali Mistrzów torunianie rzucili jednak tylko 67 oczek. Rywale "bili głową w mur" zwłaszcza wtedy, gdy trener Milicić nakazywał granie strefą, często strefą 1-3-1.[/b]

- Nie oszukujmy się, w obronie strefowej często ryzykujemy, często kogoś odpuszczamy, ale dzisiaj i szczęście uśmiechnęło się trochę do nas. I Cummings, i Michalak, czy Wiśniewski - wszyscy ci gracze kilkukrotnie próbowali rzucać z dystansu, ale pudłowali, a my w tym czasie odpowiadaliśmy skuteczną akcją. To powodowało, że my się nakręcaliśmy w tej strefie coraz bardziej, nie pozwalaliśmy im przebijać się pod kosz, przez co oni dalej zmuszeni byli rzucać za trzy.

Nie tylko strefa 1-3-1 wybijała rywala z rytmu...

- Tak, w obronie były różne pomysły. Raz broniliśmy strefą, potem przechodziliśmy do każdy swego, następnie pojawiała się zona-press. Najlepszym dowodem na wysoki poziom naszej obrony było to, że Danny Gibson, lider Polskiego Cukru, po przerwie rzucił tylko trzy punkty, choć wcześniej zdobył aż 15. Myślę, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty.

Taką intensywność gry w obronie próbowaliście pokazywać od dawna, ale czy to nie jest tak, że by strefa funkcjonowała na solidnym poziomie to wszyscy zawodnicy muszą być w formie? Mam na myśli postawę Kervina Bristola, który wcześniej niekoniecznie straszył rywali pod koszem, ale w ostatnich dwóch meczach był dużo bardziej aktywny.

- Dokładnie. W obronie strefowej właśnie chodzi o to, aby wysocy byli bardzo aktywni. Jeśli wysocy nie są aktywni, to strefa jest nieskuteczna, gdyż niscy gracze w drużynie przeciwnika nie boją się mijać pierwszej linii i wchodzić na kosz. I rzeczywiście, Kervin coraz lepiej rozumie system, który trener Igor Milicić wprowadził, świetnie radzi sobie również Robert Tomaszek. My już teraz wiemy - gdy poznaliśmy się lepiej - że jeśli na początku spotkania uaktywnimy Kervina, to on wówczas wejdzie w mecz, złapie rytm i będzie skuteczny.

Kamil Łączyńsk i Danny Gibson. Obaj zawodnicy grali niegdyś razem w Rosie Radom
Kamil Łączyńsk i Danny Gibson. Obaj zawodnicy grali niegdyś razem w Rosie Radom

Przeciwko Polskiemu Cukrowi w ten sposób padło kilka pierwszych punktów: twoje wysokie podania alley-oop do Bristola, który kończył akcje albo wsadem, albo rzutem spod kosza.

- Nie byliśmy wcześniej zgrani i myślę, że na treningach cały czas jeszcze się docieramy. Na pewno widać postęp w naszej współpracy i choć nieporozumień jest jeszcze sporo, ale zarówno jak, jak i Skiba (Robert Skibniewski - przyp. M.F.) zazębiamy się z Kervinem coraz lepiej.

W trzech ostatnich meczach Anwil tracił przeciętnie 60,3 punktu na mecz. To mówi samo za siebie.

- Cieszę się z tego, że przeciwko bardzo dobrym drużynom ukierunkowanym ofensywnie przeciwstawiamy się jeszcze lepszą obroną. Owszem, powiedziałem wcześniej, że przy strefie potrzeba trochę szczęścia, ale jest też druga strona medalu. Bardzo często bywa tak, że drużyna broniąca pozwala rywalom rzucać z tych obszarów parkietu, z których chce, by rywal rzucał. Zawodnicy Polskiego Cukru, czy wcześniej Polfarmexu oddawali więc sporo rzutów z dystansu, czasem z obrońcą, czasem bez, ale to jest nasza praca, aby oni oddawali rzuty stąd, skąd my chcemy by tak się działo.

Trener Igor Milicić cały czas powtarza, że swoją obroną mamy atakować ich zagrywki w ataku i swoją obroną mamy prowokować ich do niewygodnych rzutów. I w ostatnich meczach rzeczywiście zaczęło to funkcjonować bardzo dobrze.

Patrząc na ciebie, mam wrażenie, że bardzo dobrze czujesz się w tej obronie. Możesz dużo biegać, może być w ciągłych ruchu, polować na przechwyty, pomagać na zbiórce.

- Tak, rzeczywiście odpowiada mi ten styl. Trener Milicić często powtarza mi i innym niskim graczom, że to właśnie my mamy napędzać obronę strefową i mamy być w nieustannym ruchu. Wiadomo jak to jest z defensywą: więcej trzeba chcieć, niż umieć. Przeciwnie niż w ataku, bo jak w ataku nie umiesz rzucać lewą ręką po dwutakcie z lewej strony to nie trafisz.

Pamiętasz, byś kiedykolwiek w karierze miał serię 8:0 we własnej hali?

- Bilans jest super, pozycja w tabeli jest super, za chwilę zaczniemy drugą rundę zasadniczą, ale... dopiero końcowy wynik weryfikuje sezon. Jeśli przegramy trzy-cztery razy z rzędu, to kto będzie pamiętał o świetnym początku? Nie ma sensu na tym się mocniej skupiać. Skupiajmy się na tym, że pokonaliśmy świetnego rywala, który - wedle mojej oceny - przed play-off na pewno zajmie czołową lokatę w tabeli.

Czy jest jakaś różnica w waszym podejściu do meczów w Hali Mistrzów i na wyjeździe? Z jednej strony 8:0 u siebie, a z drugiej 3:4 poza domem.

- Znowu powtórzę słowa trenera: dobra drużyna gra dobrze i u siebie, i na wyjeździe. Może to jednak dopiero przed nami, a co do pytania... To bardzo, bardzo przyjemne dla zawodnika, gdy idzie sobie na mecz - tak jak ja często spacerkiem, bo do hali mam niedaleko - i wie, że za chwilę powita go ponad trzy tysiące gardeł, które będą krzyczeć, dopingować i śpiewać. I choć my w trakcie meczu często nie rozumiemy słów, nie myślimy o nich, to jednak melodie zapadają w ucho i jest to bardzo przyjemne, gdy "ściany pomagają".

Presja rośnie z każdym kolejnym meczem.

- Ale presja jest z nami cały czas, także na treningach, bo to nieodłączny element naszego zawodu.

Rozmawiał Michał Fałkowski 

Źródło artykułu: