- Czwarte miejsce jest dobre, ale nie ukrywam, że tylko część mnie jest zadowolona. Jeżeli wygraliśmy pierwszy mecz w Słupsku, to powinniśmy zakończyć serię w Radomiu i cieszyć się z brązowego medalu - przyznaje Uros Mirkovic, gracz Rosy Radom.
[ad=rectangle]
Rosa była blisko osiągnięcia brązowego medalu. Nie dość, że prowadziła 1:0 w serii, na dodatek w ostatnim spotkaniu w połowie czwartej kwarty radomianie mieli osiem punktów przewagi (63:55).
- Uważam, że daliśmy słupszczanom nowe życie. Odbudowali się na naszym boisku. Wiedzieliśmy, że będzie to najważniejszy mecz w serii, który niestety przegraliśmy. Byliśmy przekonani, że w Słupsku będzie bardzo trudno, tym bardziej, że gospodarze byli na fali po zwycięstwie w Radomiu. Nie poddaliśmy się. Cały mecz mieliśmy przewagę, ale na końcu zabrakło sił i zimnej głowy - zaznacza zawodnik.
Mirković do tej pory miał miłe wspomnienia ze Słupskiem. To właśnie w tej hali kilka lat temu jego drużyna, Zastal Zielona Góra, rzutem na taśmę wygrała mecz w ćwierćfinale i wyrównała stan rywalizacji.
- W Polsce jest takie powiedzenie, że suma szczęścia równa się zero. I tak też było w moim przypadku. Kiedyś w Słupsku wygrywałem z Zastalem Zielona Góra. Wówczas Piotr Stelmach wykonał decydującą akcję i dał nam zwycięstwo. Teraz wszyscy się odwróciło i to gospodarze wygrali. Ten balans w życiu musi zostać zachowany - śmieje się gracz.
Po spotkaniu były takie głosy, że Rosa przegrała przez zbyt indywidualną grę. Czy takie zdanie podziela Mirković? - Zobacz na taką prawidłowość - kiedy trafialiśmy po indywidualnej akcji, to wszyscy nas głaskali i mówili, że gramy dobrze. Jeżeli nie trafialiśmy, to od razu były zarzuty, że gramy indywidualnie. Jeśli zdecydowaliśmy na taki styl gry, to musimy być konsekwentni do samego końca - zauważa.