Oba zespoły wtorkowe spotkanie rozpoczęły bardzo nerwowo i robiły wszystko, aby zdobyć punkty. Ta sztuka jako pierwszym udała się ekipie gości po trafieniu Wesa Wilkinsona, ale dopiero po półtorej minuty spotkania, bowiem wcześniej dwa efektowne bloki zaliczył John Turek. Koszykarze PGE Turowa swoje pierwsze punkty zdobyli minutę później, a uczynił to Robert Witka, który zmienił na boisku Chrisa Danielsa.
Zgorzelczanie nie mogli jednak celnie wykończyć swoich akcji, z czym problemów nie mieli goście, którzy szybko osiągnęli przewagę 10:5. Chwilę później o pierwszą przerwę na żądanie poprosił Saso Filipovski. Wicemistrzowie Polski nie radzili sobie zupełnie z obroną Spirou Basket, co powodowało ich straty lub niecelne rzuty, więc po pierwszej kwarcie przegrywali 14:21.
Zgorzelczanie od mocnego uderzenia, po celnych trójkach Donalda Copelanda i Damira Miljkovicia, rozpoczęli drugą kwartę i odrobili sześć punktów. Gospodarze niezbyt długo cieszyli się z jednopunktowej straty do rywali - trzy minuty później przegrywali już 20:30. Na nic zdał się czas wzięty przez trenera Filipovskiego. Jego podopieczni w dwóch kolejnych akcjach popełnili trzy straty i stracili sześć punktów. Po chwili jednak na boisku ponownie pojawił się Bryan Bailey, a koszykarze PGE Turowa w końcu zaczęli rozgrywać składne akcje i wymuszać faule w ataku, ale mimo trójki Roberta Witki to gości prowadzili do przerwy 41:31.
Goście nie zwalniali tempa tuż po przerwie. Chociaż jako pierwszy trafił Chris Daniels i gospodarze wybronili akcję, ponownie wiatr w żagle złapali jednak podopieczni trenera Drazena Anzulovicia i zdobyli sześć kolejnych punktów, dzięki czemu prowadzili 53:32 (12:1 na początku tej kwarty). Koszykarze PGE Turowa - mimo niezwykłych trudności - zaczęli trafiać, ale mistrzowie Belgii nie pozostawali im dłużni, przez co trzy i pół minuty przed końcem trzeciej kwarty wygrywali 58:39, a o swój drugi czas poprosił Filipovski. Okres dobrej gry zaliczył Wes Wilkinson, a kolejną stratę popełnił Copeland. Amerykanin popełnił przy tym niesportowy faul, a po chwili ponownie nie upilnował Jonathana Tabu. Rzucający Spirou Basket był nie do zatrzymania i dzięki jego sześciu kolejnym punktom belgijska ekipa prowadziła 71:43.
W czwartej kwarcie zgorzelczanie w końcu lepiej zaczęli bronić, co spowodowało, iż Pankracije Barac pierwszy raz trafił dopiero po blisko trzech minutach gry. Zgorzelczanie punktowali, ale z ogromnym trudem, a z kolei w obronie popełniali mnóstwo błędów. Wiele otwartych pozycji miał Jerry Johnson, a kolejni gracze nie z Charleroi nie mieli problemów, by przedrzeć się przez niezwykle dziurawą i niepoukładaną zgorzelecką obronę.
Goście z minuty na minutę nie tylko kontrolowali dawno już wygrany mecz, ale powiększali swoją przewagę. Nieco ponad dwie minuty przed końcem spotkania ekipa z Belgii prowadziła 86:55, a o swój ostatni czas w meczu poprosił Filipovski. Gracze Spirou Basket w ciągu całego spotkania grali niezwykle agresywnie w obronie i wykorzystali każdą nadarzającą się okazję, by zdobyć punkty, dzięki czemu wygrali w czeskim Libercu 86:61.
- Rywale byli od nas zdecydowanie lepsi i zaskoczyli nas w każdej formacji, mimo że dysponowaliśmy o nich odpowiednim materiałem. Mistrzowie Belgii zdominowali walkę pod tablicami, byli lepsi w penetracji, a także wyłączyli z gry naszych liderów. Musimy wyciągnąć wnioski z tej porażki i pamiętać, iż był to tylko jeden mecz, a rywalizacja o wyjście z grupy trwa nadal - powiedział tuż po spotkaniu Robert Witka, skrzydłowy PGE Turowa.
PGE Turów Zgorzelec - Spirou Basket Charleroi 61:86 (14:19, 17:20, 12:32, 18:15)
PGE Turów: Milijkovic 17 (2), Copeland 14 (3), Daniels 9, Turek 9, Witka 6 (2), Kitzinger 4, Bailey 2, Harris 0, Radonjic 0, Roszyk 0 i Townes 0.
Spirou Basket: Johnson 17 (2), Matela 13, Hamilton 9 (1), Tabu 9, Wilkinson 8 (2), Broyles 7, Riddick 7, Barac 6, Lalic 5 (1), Walsh 5 (1) i Massot 0.