Marcin Jeż: Z powodu kontuzji w minionych rozgrywkach rozegrał pan tylko jedno spotkanie. W tym sezonie nie ma pan już problemów zdrowotnych?
Adrian Czerownka: W obecnym sezonie gram w pełnym zdrowiu.
W tym sezonie rozegrał pan sześć spotkań w barwach Stali Stalowa Wola, notując w każdym meczu średnio 14,8 punktu i 6,8 zbiórki. Po tym czasie zdecydował się pan na rozstanie ze "Stalówką". Co o tym zadecydowało?
- Nie ukrywam, że finanse. Do tego doszła też organizacja klubu i wyniki zespołu (Stal po ośmiu kolejkach ma na swoim koncie sześć porażek - przyp. red.). Mieliśmy grać o wysokie cele, ale okazało się, że z naszą grą jest źle i na miejsce w czołówce tabeli nie mamy co marzyć.
W jakiej atmosferze rozstał się pan z klubem ze Stalowej Woli?
- Wszystko było OK. Rozstałem się z klubem za zgodą obu stron, czyli moją i klubu. Opuściłem Stal w zgodzie i przyjaźni - tak to mogę nazwać.
Przed sezonem wydawało się, że Stal w tegorocznych rozgrywkach będzie ligowym mocarzem. Jednak mecze zweryfikowały te zapowiedzi. "Stalówka" po dwóch zwycięstwach na początku sezonu poniosła sześć porażek z rzędu. Co może być przyczyną tak słabej postawy podkarpackiej ekipy?
- Na pewno kontuzje, bo paru graczy wypadło ze składu. Na ten temat również trzeba byłoby porozmawiać z trenerami. Ja mogę tylko powiedzieć, że, grając w Stali, dawałem z siebie wszystko, co mogłem. Jednak jeszcze raz powtórzę, że bardzo pokrzyżowała nam plany niezdolność do gry kilku zawodników.
Po tych kolejnych porażkach zawodnicy Stali byli podłamani, czy wierzyli, że drużyna jest w przejściowym kryzysie?
- Wiadomo - porażki nikogo nie cieszą. My przegrywaliśmy mecz za meczem, wkradła się do naszego zespołu jakaś niemoc, i to na naszą psychikę nie działało dobrze. Myślę, że Stali brakuje zawodnika podkoszowego, który zapewniłby drużynie dużo zebranych piłek. W wielu meczach przegrywaliśmy walkę na tablicach i może gdyby nie to, teraz Stal miałaby tych zwycięstw więcej.
Stalowowolski zespól praktycznie od początku sezonu nie miał wsparcia od kontuzjowanych Pawła Pydycha i Macieja Klimy. Ponadto Michał Wołoszyn i Adam Lisewski grają w każdym meczu, ale wciąż mogą odczuwać skutki urazów, których nabawili się jakiś czas temu. Na pewno taki obrót sprawy Stal postawił w bardzo niekorzystnej sytuacji...
- Tak, oczywiście, te kontuzje miały duży wpływ na niepowodzenia zespołu. Musieliśmy sobie radzić bez podstawowego rozgrywającego Pawła Pydycha i Macieja Klimy. Maciek akurat gra pod koszem, także mielibyśmy trochę lżej, jeśli chodzi o walkę o zbiórki. Doszło również to, że paru graczy po przebytych kontuzjach nie doszło do pełni zdrowia, a musiało rywalizować na parkiecie.
Po meczu "Stalówki" z Polonią 2011 Warszawa, gracz drużyny ze stolicy, Leszek Karwowski powiedział, że widać w Stali brak Pawła Pydycha. Zgadza się pan z tą opinią?
- Na pewno tak. Paweł od kilku sezonów jest wiodącą postacią w Stali i jego osoba znacząco pomogłaby drużynie.
Jest jeszcze jakieś światełko w tunelu dla Stali?
- Wydaje mi się, że tak. Chłopaki powinni wziąć się w garść, bo jest potencjał w tym zespole. Uważam, że Stal w bieżącym sezonie jeszcze może zaskoczyć, tym bardziej, że z tego co wiem, mają być wzmocnienia w Stalowej Woli.
Co teraz? Znalazł już pan nowego pracodawcę?
- Po odejściu ze Stali długo nie musiałem szukać klubu. Kilka dni po tym, jak odszedłem ze Stalowej Woli, dogadałem się z ŁKS-em Łódź.
Co miało wpływ na pańskie przejście do łódzkiego klubu?
- Nie ukrywam, że trener Radosław Czerniak, którego znam z występów w Górniku Wałbrzych. Ponadto ŁKS ma duże aspiracje, w Łodzi chcą awansu do ekstraklasy. Mam nadzieję, że łódzkiej drużynie pomogę w realizacji tego celu. Oprócz trenera Czerniaka, znam dwóch zawodników ŁKS-u - Grzegorza Mordzaka i Michała Sarana. Łódź jest również blisko mojego rodzinnego miasta, także to też miało wpływ na moją decyzję.
Jaką rolę będzie pan spełniać w drużynie z Łodzi?
- Trener widzi moją przydatność do zespołu. Ja też uważam, że będę w stanie coś wnieść do drużyny. Dużo zależy od szkoleniowca - od tego, jak wykorzysta moje umiejętności.