Oczekujemy teraz od siebie trochę więcej - wywiad z Robertem Witką, skrzydłowym Rosy Radom

- Nie graliśmy płynnie, a przyczyna jest jedna: w głowach mamy blokadę. A przecież teraz oczekujemy od siebie trochę więcej - mówi po porażce z Anwilem Włocławek Robert Witka, skrzydłowy Rosy Radom.

Michał Fałkowski: Nie mam pomysłu od czego zacząć tę rozmowę. Od waszej fatalnej trzeciej kwarty, od pościgu w czwartej, od przegranej dogrywki czy może od tego, że znowu oddaliście całą masę rzutów z dystansu, które na niewiele się zdały...

Robert Witka: Trzeba zacząć przede wszystkim od tego, że nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków po ostatniej porażce w Radomiu. Nie ma z nami obecnie Kirka (Archibeque'a - przyp. M.F.), ale mamy takich zawodników jakich mamy, więc też nie ma co się dziwić, że rzuty trzypunktowe wydają się być naszą główną bronią. Myślę, że pudłujemy je dlatego, bo zablokowaliśmy się w głowach. Niemniej jednak ciężko przestawić się na inną grę. Ja nagle nie będę biegał po parkiecie jako center, bo tego po prostu nie potrafię.

Często oddawaliście rzuty z otwartych pozycji...

- Mimo wszystko twierdzę, że więcej otwartych pozycji mieliśmy u siebie w domu, w Hali Mistrzów już tak dobrze w tym aspekcie nie było. Przede wszystkim myślę jednak, że gorzej dzieliliśmy się piłką, niż w tym pierwszym spotkaniu. Nie graliśmy płynnie, a przyczyna takiego stanu rzeczy jest jedna: w głowach mamy blokadę.

Czy Anwil zagrał dobry mecz?

- Nie myślałem nad tym. Ja najpierw zaczynam od siebie, potem od mojego zespołu, a rywal jest gdzieś na końcu, ale skoro wygrali z nami po raz drugi w obrębie czterech dni to znaczy, że zagrali dobrze.

Anwil przeskoczył was w tabeli i wszystko wskazuje na to, że, jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, zmierzycie się z włocławianami w ćwierćfinale play-off. Czy te dwie porażki mogą wówczas mieć wpływ?

- Byliśmy na fali przez ostatnie tygodnie, teraz przytrafił nam się dołek, więc musimy z niego jak najszybciej wyjść. A najważniejsze - musimy trafić parę rzutów i odblokować się w głowach.

Robert Witka w walce z graczami Anwilu
Robert Witka w walce z graczami Anwilu

Korie Lucious 0/7 za trzy, Jakub Dłoniak 2/8, Łukasz Majewski 3/11. Naprawdę chodzi o kilka rzutów? Powiedźmy, tylko dwie-trzy trójki więcej?

- Tylko dwie-trzy trójki, albo aż, ale tak, dokładnie o to chodzi. Nie możemy się wstrzelić, nie trafiamy seryjnie, akcje są szarpane, a rzuty często oddawane z nieprzygotowanych pozycji. Brakuje nam spokoju, co wynika z tego, że każdy chce się przełamać jak najszybciej.

Obrona strefowa Anwilu przez 40 minut w jednym i 45 w drugim meczu wymusiła na was aż 76 rzutów za trzy. Nie mieliście innego pomysłu na grę włocławian?

- Tak jak powiedziałem na początku, mamy takich zawodników, jakich mamy, aczkolwiek jednocześnie zgadzam się z tym, że nie zareagowaliśmy dobrze i nie szukaliśmy innych rozwiązań. Tylko pytanie brzmi: jeśli mamy się przełamać, to czy nie powinniśmy uczynić tego właśnie tą samą bronią? Na pewno mamy teraz o czym myśleć, bo jestem pewien, że inne zespoły widziały te mecze i będą bronić przeciwko nam w ten sam sposób.

Nie da się ukryć, że fala optymizmu po czterech zwycięstwach trochę opadła.

- Po tym poznaje się dobre drużyny: czy umieją się podnieść w trudnych chwilach.

I tak zrobiliście już wielki sukces, awansując do górnej szóstki. Może niepotrzebnie dyskutujemy o tych porażkach, bo nadal macie bardzo dobry bilans 4-2 w tej fazie rozgrywek.

- To jest rzeczywiście najlepsze podejście. Nie traktować tych porażek jako "końca świata". Jednocześnie jednak to, że osiągnęliśmy już dość sporo w tym sezonie nie oznacza, że możemy teraz odpuścić i zakończyć sezon jakąś serią porażek.

Chodzi mi o to, by raczej nie tworzyć sztucznej presji...

- Ale chcemy wygrywać w każdym meczu i gdy się wygrywa, presja pojawia się prędzej czy później. Tym bardziej w naszym przypadku, gdy udowodniliśmy w czterech pierwszych meczach fazy szóstek, że nie możemy wygrywać z każdym. Apetyt rośnie, także w nas samych, i obecnie oczekujemy od siebie trochę więcej, niż gdy zaczynaliśmy ten etap rozgrywek.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: