Tysiąc celnych po treningu - wywiad z Dusanem Katniciem, rozgrywającym Anwilu Włocławek

- To, jak zagrałem w dwóch pierwszych meczach to było grubo poniżej oczekiwań. Dla mnie, trenerów i dla kibiców. O swoją formę jednak się nie boję - mówi w wywiadzie Dusan Katnić, rozgrywający Anwilu.

Na wtorkowy trening wszedłem w momencie, w którym drużyna powoli kończyła zajęcia. Była 11.45, więc liczyłem się z tym, że będę musiał czekał na Dusana Katnicia kilka lub kilkanaście minut. Chciałem zapytać o słabszą formę Serba w dwóch pierwszych meczach sezonu. Początek rozmowy, na którą ostatecznie czekałem do 13.05, choć trening skończył się tuż przed południem, zmienił nieco temat...

Michał Fałkowski: Trening skończył się już ponad godzinę temu. Coś cię zatrzymało...?

Dusan Katnić: A, rzucałem...

Przez ponad godzinę? Dlaczego?

- Chciałem trafić 1000 rzutów. Po 500 na kosz.

Oddałeś 1000 rzutów? Celnych rzutów?

- No, oddałem trochę więcej. Nie wiem ile, ale przecież nie trafiłem tysiąca pod rząd (śmiech). Ale fakt, cały ten czas po treningu poświęciłem na trafienie do kosza tysiąc razy.

[b]

Z jednej strony gra w koszykówkę to twoja praca, więc może to nie powinno dziwić, ale z drugiej - jestem pod wrażeniem. Te 1000 trafień to efekt dwóch słabszych spotkań w twoim wykonaniu? Chcesz się zrehabilitować?[/b]

- Nie, to raczej nawyk. Kiedy czuję się dobrze fizycznie, to zostaję po treningu i rzucam. To normalne, ale nie zawsze jest to aż tak duża liczba. Trener Marcin (Woźniak - przyp. M.F.) zapytał mnie dzisiaj po treningu czy chcę zostać, a ja odpowiedziałem, że z chęcią. Trener zażartował wówczas: "Może tysiąc celnych?", a ja powiedziałem, że tyle to raczej nie, ale zobaczymy. On zaczął liczyć, podawał mi piłkę i... ostatecznie doszliśmy do tej granicy (śmiech). Na koniec mu powiedziałem: "Nie żartuj więcej w ten sposób" (śmiech).

Dlaczego rzucałeś z półdystansu, a nie z linii osobistych czy za trzy?

- Po prostu tak wyszło. Dzisiaj półdystans, jutro wolne i tak dalej.

To jutro to powtórzysz?

- Nie, może już jutro to nie, tym bardziej, że jedziemy do Zgorzelca na mecz, a dodatkowo - trenera Marcina na pewno bolą ręce od podawania piłki (śmiech). Ale na pewno będę wracał do tego, bo to dobry nawyk.

Czyli kibice Anwilu nie muszą obawiać się o twoją formę? Po pierwszych dwóch meczach masz skuteczność na poziomie 36 procent za dwa, 14 za trzy i 44 za jeden. To grubo poniżej oczekiwań...

- Wiem, bo to także grubo poniżej oczekiwań dla mnie. Niemniej jednak nie martwię się tym. Bardziej martwiłbym się tym, gdybyśmy przegrali dwa ostatnie mecze, ale mimo wszystko je wygraliśmy. Oczywiście, może gdybym ja trafił swoje rzuty to i zwycięstwa byłyby wyższe, a moi koledzy byliby pewniejsi, ale teraz to takie gdybanie. Jestem pewien, że wkrótce wrócę do lepszej gry.

A może ta słaba skuteczność to efekt presji czy czegoś takiego? Zawodnicy często o tym mówią.

- Nie sądzę. Jak jest mecz, to jestem skoncentrowany na tym, co robię na parkiecie. Oczywiście, przed meczem z Asseco wszyscy powtarzali nam, że to ważne by wygrać pierwszy mecz u siebie i te słowa zostają w głowie, ale bez przesady. Mnie presja towarzyszy od zawsze, zdążyłem się przyzwyczaić. Moja słaba skuteczność to, jeśli już miałbym na coś wskazać, to efekt jakiegoś niepotrzebnego myślenia. Dostaję piłkę i na przykład czuję, że moja pozycja do rzutu nie jest stabilna, albo nie złapałem piłki dobrze. I to siedzi w głowie. Ale poradzę sobie z tym.

Jesteś zły na siebie?

- Jestem, bo wiem, że umiem grać skuteczniej. Ale jakiegoś wielkiego dramatu też nie dostrzegam. Do kosza trafiałem sporadycznie, ale mimo to starałem się być agresywny w obronie, starałem się pilnować mojego zawodnika, kreować grę czy pomagać w walce na tablicach. Nie było tak w tych dwóch meczach, że kompletnie nie wiedziałem gdzie jestem.

Przed wami mecz z PGE Turowem Zgorzelec. Anwil, by wygrać, potrzebuje skutecznej gry swojego rozgrywającego...

- Tak, ale nie mówmy tylko o skuteczności rzutowej. Mówmy o skutecznej grze, a więc o kreowaniu gry w ataku, asystach, zbiórkach, presji w obronie.

PGE Turów zdemolował w pierwszym meczu ligowym AZS Koszalin, a ostatnio pokonał w lidze VTB Spartak Sankt Petersburg...

- Tak, wiem o tym, ale twierdzę, że każdy mecz jest inny i każdy mecz ma swoją osobną historię. Nie lubię stereotypów, bo w koszykówce każdy może wygrać z każdym, i nawet jeśli jedna drużyna przegrała ostatnie 10 meczów, a druga wygrała 10, to i tak nie można być pewnym 11. spotkania. Być może w czwartek zagramy zdecydowanie lepiej, niż w dwóch ostatnich meczach i zrobimy pierwszy krok by odzyskać lepszą formę.

I nie będziesz musiał spędzać kolejnych godzin po treningu, rzucając do kosza...

- Nawet jak wygramy, będę to robił! Mówiłem ci już o tym, że to taki mój nawyk, z którym związana jest pewna historia. Gdy byłem juniorem i grałem w Serbii, niestety z prostej przyczyny nie mogłem zostawać po treningach by ćwiczyć swój rzut - na treningi dojeżdżałem autobusem i po zajęciach często spieszyłem się by złapać transport do domu. Powiedziałem sobie wówczas, że jeśli tylko kiedyś trafię do klubu, w którym trenerzy zawsze będą do dyspozycji koszykarzy, będę to wykorzystywał. Tak więc było w Belgii, aczkolwiek tam nigdy nie liczono mi celnych rzutów, i tak jest teraz we Włocławku. I to mi się bardzo podoba, bo motywuje do ciągłego rozwoju.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Źródło artykułu: