Dotychczas ostro krytykowaliśmy podopiecznych Arika Shiveka za prezentowaną formę, dyspozycję w ataku. Generalnie Izrael dotychczas rozczarowywał na całej linii, aż wreszcie dokonał to, czego nie potrafią Polacy - podnieśli się z kolan i wygrali mecz.
Wprawdzie ułatwili im to Belgowie, którzy w defensywie spisali się wprost tragicznie. Bo tego nie sposób ubrać w inne słowa. Zwłaszcza że w poprzednich starciach Izraelczycy nie mieli dosłownie nic do zaoferowania w ofensywie. Tym razem byli nad wyraz efektywni, potrafili wykorzystać błędy przeciwnika i zagrać zespołowo (w trzeciej kwarcie zmasakrowali lwy). Należy jednak pamiętać, iż nie był to mecz na wysokim poziomie.
Zawodnicy Eddy'ego Casteelsa kompletnie nie poradzili sobie z zatrzymaniem Afika Nissima. Rozgrywający zwycięzców dotąd w poprzednich spotkaniach nie zachwycał, ale tym razem zasłużył na pochwały - wypracował aż 23 punkty (blisko 82 procent skuteczności!) i dołożył 5 asyst oraz 3 zbiórki.
Gracze Shiveka powstali z kolan, odnieśli pierwszą wygraną na mistrzostwach Europy w Słowenii, ale na pościg i walkę o awans do kolejnej rundy może nie być za późno. Ale do tego potrzebna jest wygrana w poniedziałek i korzystne wyniki w pozostałych meczach.
Izrael - Belgia 87:69 (19:15, 22:18, 32:13, 14:23)
Izrael: Nissim 23, Halperin 14, Eliyahu 13, Pnini 12, Kozikaro 8, Ohayon 8, Kozikaro 7, Casspi 2, Kadir 0, Limonad 0, Hanochi 0.
Belgia: De Zeeuw 14, Hervelle 13, Moors 9, Tabu 7, Van Rossom 6, Beghin 6, Muya 6, Mwema 4, Massot 2, Mukubu 2, Driesen 0, Serron 0.