- Nikt nie przewidział takiego rozpoczęcia turnieju i takiej porażki. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to łatwe. Każdy chciał zagrać jak najlepiej i wygrać to spotkanie. Wyszliśmy nieco spaleni, troszkę zdenerwowani. Był chaos w naszej komunikacji, nie słuchaliśmy siebie nawzajem. Nie ukrywam, że nie trafialiśmy rzutów kompletnie. Gruzini z kolei trafiali wszystko, przez ręce. Kiedy nie trafiamy nic z półdystansu, to nasza gra jest wyeliminowana - tak porażkę z Gruzją zaraz po ostatnim gwizdku tłumaczył Marcin Gortat, środkowy reprezentacji Polski.
Sam zawodnik ma do siebie pretensje. Mógł zagrać lepiej, ale podkreśla, że nie miał miejsce w strefie podkoszowej. - Trzeba mieć lidera, zgadzam się, ale ten lider potrzebuje miejsca na parkiecie. Starałem się robić to co mogę. Na pewno nie byłem wspaniały, ale nie da się grać w momencie, kiedy nie ma się miejsca pod koszem. Tam gdzie dostawałem piłkę to oni od razu byli Gruzini. Musiałem oddawać rzuty przez ręce, a wiadomo, jaki jest procent takich rzutów - dodawał Gortat.
Gruzini bardzo umiejętnie bronili nie tylko Gortata, ale także Macieja Lampe. - Pierwsze dwa rzuty były takie "na próbę", żeby wyczuć, jak mnie kryją. Podwajali mnie w momencie, kiedy dochodziłem do trumny. Wówczas mnie podwajano. Nie braliśmy tego pod uwagę. Nawet gdybym był magikiem to nie przeskoczę czterech przeciwników - mówił środkowy Suns.