W życiu potrzebna jest odrobina szczęścią - druga część rozmowy z Michałem Nowakowskim, zawodnikiem Energi Czarnych

W drugiej części rozmowy z naszym portalem Michał Nowakowski opowiada o projekcie Polonii 2011, swoim rozwoju oraz marzeniach na przyszłość.

W Warszawie mimo wielkiego talentu, jaki wykazywałeś, nie byłeś pierwszoplanowym zawodnikiem, a tylko jednym z wielu. Dlaczego nie udało ci się zostać liderem tego zespołu?

Michał Nowakowski: W zespole, do którego dołączyłem na początku, był Dardan Berisha. Chłopak w moim wieku, ale jest to niesamowity talent, po prostu rewelacyjny. Poza nim w kadrze byli Piotr Pamuła, Tomasz Śnieg, Mateusz Bartosz, Michał Michalak, Mateusz Ponitka, Jarosław Mokros, Patryk Pełka. Można powiedzieć, że ten zespół składał się z samych kadrowiczów. Byli to goście, którzy przez cały czas byli zdrowi i nie borykali się z problemami zdrowotnymi. Ja niestety po dwuletniej przerwy nie miałem mięśni w nogach i byłem bardzo słaby fizycznie. Dodatkowo dość długo towarzyszyły mi pooperacyjne bóle w kostce, ale na szczęście teraz jest już okej. Dopiero niedawno one ustały, a wcześniej borykałem się z nimi przez cztery lata. Nie było, więc szans abym mógł równo z nimi rywalizować albo być o krok przed nimi.

W jednym z wywiadów kiedyś powiedziałeś: "Dardan, Śnieg, potem Pamuła szybciej dojrzeli mentalnie do tego, żeby grać na wyższym poziomie". Podtrzymujesz te słowa? Skąd w ogóle taka opinia?

- Jak spotkałem pierwszy raz Dardana to widać było, że jest osobą bardzo pewną siebie, wierzył w swoje umiejętności i grał rewelacyjnie. To dla mnie świadczyło o tym, że jest on już dojrzały mentalnie na tyle, aby opuścić ten program Polonii 2011 i iść dalej w świat. Podobnie było w przypadku pozostałych nas po kolei - Tomek Śnieg czy Mateusz Bartosz. Mogli oni, co prawda, podciągnąć się jeszcze jeśli chodzi o czysto koszykarskie umiejętności, ale ten program pozwalał nam mentalnie się przygotować do ciężkiej harówki w dorosłym baskecie. Śniegu i Bartosz szybciej dojrzeli, a po nich Mokros, Pamuła i w końcu ja. Po dwuletniej przerwie byłem lata wstecz, jeżeli chodzi o moją mentalność. Musiałem niemal od samego początku uwierzyć we własne możliwości oraz przygotować swoje ciało do tego, aby znów móc grać na najwyższym poziomie. Nie chodziło tu o poziom juniorski czy drugoligowy, ale o ten ekstraklasowy. Cieszę się, że to mi się udało.

Czy można stwierdzić, że to gdzie teraz jesteś zawdzięczasz swojej ogromnej determinacji oraz ciężkiej pracy? Nie każdy, kto przeszedł, tyle co ty, miałby siłę wrócić, jeszcze silniejszy. Tobie się to udało.

- Można tak powiedzieć, ale było w tym również wiele szczęścia. Uważam, że jeżeli człowiek pracuje ciężko, to potem za to czeka go coś dobrego, a żeby spotkało go coś dobrego to potrzebuje on odrobiny szczęścia. Dla mnie tą odrobiną szczęścia było to, że Walter Jeklin podał mi rękę i wyciągnął mnie z ciężkiej sytuacji. Myślę, że bez tego nie byłoby mnie dzisiaj tutaj. Wiadomo, że ważna była ciężka praca, rehabilitacja, zaciśnięcie zębów, bo mimo, że bolało to trzeba było dać z siebie wszystko, jeżeli chciało się z tego wyjść. Myślę, że ta determinacja także doprowadziła mnie do miejsca, w którym obecnie jestem.

Spotkałem się z określeniem ciebie jako "trójkaipół". Na silnego skrzydłowego nie masz wymarzonych warunków, a na niskiego skrzydłowego jesteś trochę za wolny. Uważasz, że takie określenie do ciebie pasuje?

Uważam, że to określenie jest jak najbardziej trafne. Brakuje mi nieco wzrostu oraz masy. Nad tym drugim pracuję, gdyż tylko to mogę poprawić. Staram się także pracować nad moją szybkością. W tym roku trener Andrej Urlep mówił mi, że jest szansa, że będę grywał również na niskim skrzydle. Jestem na to gotowy i zobaczymy, co z tego wyniknie w trakcie sezonu. Kiedyś w drugiej lidze grałem na trójce i szło mi całkiem dobrze, ale to była tylko druga liga. W ekstraklasie jest zupełnie inaczej, ale jestem optymistą.

Kto jest twoim idolem koszykarskim? Masz kogoś takiego, na kim się wzorujesz?

- Obecnie wzoruję się na LeBronie Jamesie. Ten zawodnik nie może po prostu nie imponować. Wcześniej, kiedy byłem młodszy, bardzo lubiłem oglądać w akcji Michaela Jordana. Później próbowałem na podwórku powtórzyć niektóre z jego akcji i było naprawdę ciężko (śmiech).

Od początku kariery tak dobrze operowałeś rzutem z dystansu, czy dopiero z czasem nabyłeś tę umiejętność? Rzadko spotyka się wysokich graczy z tak wysoką skutecznością zza łuku, tym bardziej, że oddajesz sporo takich prób.

- Na kadrze U-16 trener Grzegorz Zieliński powiedział nam, że przygotowując się na mistrzostwa Europy mamy oddawać pięćset rzutów celnych. To był właśnie moment, w którym zacząłem trafiać częściej. Poprawiłem się na linii rzutów osobistych, a także zacząłem trafiać za trzy. Potem z każdym kolejnym rokiem starałem się rzucać coraz więcej, najpierw pięćset, później sześćset itd. Efekty tej pracy są widoczne chyba zwłaszcza teraz. Bardzo lubię rzucać i niewątpliwie skupiam się na tym, żeby trafiać. Dosyć często wpada, więc cieszę się.

Michał Nowakowski w Słupsku poczynił ogromne postępy
Michał Nowakowski w Słupsku poczynił ogromne postępy

[nextpage]
Jaki był najważniejszy moment twojej kariery?

- Trudne pytanie. Najmilej chyba wspominam mistrzostwo Polski do lat 20, kiedy wróciłem po kontuzji. Wygraliśmy wtedy w finale z Treflem, w którym grali Mateusz Kostrzewski, Adam Waczyński, Jakub Kietliński, Igor Trela oraz Łukasz Paul. Pokonaliśmy ich jednym punktem po dogrywce w Sopocie, więc to był dla mnie taki jeden z najważniejszych momentów. Był to dla mnie sygnał, że jest okej i wracam na właściwe tory. Ważne były również awans do ekstraklasy z AZS Politechniką Warszawską oraz występy w mistrzostwach Europy do lat 16.

Wydajesz się bardzo spokojnym człowiekiem, zarówno na parkiecie, jak i poza nim. Faktycznie tak jest?

- Tak, jestem bardzo spokojny i to chyba widać (śmiech).

Czy jak większość warszawiaków jesteś zapalonym kibicem piłkarskim? Czy ty w sobie nie masz zaszczepionego tego bakcyla?

- Kiedyś byłem naprawdę zapalonym kibicem, ale niestety wraz z wiekiem, kiedy zacząłem coraz więcej trenować koszykówkę przestałem nim być. Jedynie raz w roku obejrzę sobie finał Champions League i to mi w zupełności wystarcza.

Czym interesuje się Michał Nowakowski?

- Bardzo lubię czytać książki. Kiedy wyjeżdżamy na jakiś mecz, zawsze staram się jedną książkę wziąć i ją przeczytać. Interesuję się także koszykówką, tj. tym, co się dzieje w NBA, a zwłaszcza w Eurolidze. Nie mogę także zapomnieć, aby powiedzieć, że interesuję się swoją żoną (śmiech).

Wspomniałeś o NBA. Śledziłeś ostatnie finały?

- Bardzo uważnie je śledziłem. Dla mnie to był, tak jak powiedział Marcin Dutkiewicz, wymarzony finał. Też chciałem, żeby właśnie te dwa zespoły spotkały się w finale, a to, że seria trwała aż siedem meczy to naprawdę wspaniałe. Podobało mi się również to, że ta rywalizacja była swego rodzaju sinusoidą. Raz Spurs wygrali trzydziestoma punktami, by w następnym meczu to Heat okazali się lepsi o piętnaście oczek. Ciesze się, że wygrało Miami, ale gdyby wygrało San Antonio to też bym był zadowolony.

W ostatnim roku w Słupsku poczyniłeś niewyobrażalny postęp, a już dochodzą głosy, że jeżeli będziesz dalej tak sumiennie pracował to w ciągu jednego czy dwóch lat możesz zostać czołowym polskim silnym skrzydłowym. Takie słowa chyba cię mocno budują?

- Niewątpliwie tak jest. Postawiłem sobie za cel, że pierwszy rok w Słupsku będzie rokiem rozwojowym. Miałem się zaadoptować do nowych warunków i zupełnie nowej roli w drużynie. Byłem zawodnikiem wchodzącym z ławki, grającym około dwudziestu minut w każdym spotkaniu, a więc wyglądało to inaczej niż w Warszawie. Do tego okazało się, że muszę się bardzo wzmocnić fizycznie. W tym najbliższym roku będę chciał się rozwinąć jeszcze bardziej koszykarsko i mentalnie.

Wierzysz, że ten ciągły rozwój pozwoli ci jeszcze na zagranie w reprezentacji Polski, czy według ciebie jest to temat bardzo odległy?

- Na razie to temat bardzo odległy, ale wiadomo, że bardzo chciałbym zagrać w reprezentacji. Grałem, co prawda, w juniorskich kadrach Polski, ale dopiero reprezentowanie tej seniorskiej byłoby dla mnie prawdziwym spełnieniem marzeń. Będę dążył do tego, aby te marzenia ziścić.

Na zakończenie powiedz mi, co chciałbyś osiągnąć w swojej karierze, aby za kilkanaście lat, odwieszając buty na kołku, móc sobie powiedzieć, że mimo wielu przeciwności losu czy trudności jesteś graczem spełnionym?

- Moim marzeniem jest gra w Eurolidze, obojętnie czy to będzie zespół polski czy może by się udało w jakimś zagranicznym. Chciałbym móc grać w tej Eurolidze i osiągnąć ze swoją drużyną, jak najwięcej. To jest właśnie moje marzenie, bo wiem, że nie mam szans na NBA, gdyż nie jestem na tyle sprawny. Chciałbym zobaczyć jak wygląda najwyższy europejski poziom, sprawdzić się tam i utrzymać.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Komentarze (0)