Tak wielu nieporadnych zagrań z obu stron kibice dawno nie oglądali w hali MOSiR. Zarówno gospodarze, jak i ich rywale nie mieli w środę najlepszego dnia. - Na pewno mecz nie zachwycił poziomem i to jest poza dyskusją - w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl nie ukrywa Dominik Derwisz. - W pierwszej połowie zaprezentowaliśmy poziom ligi międzywojewódzkiej. Powiedziałem zawodnikom w szatni, że przez pierwsze minut grali, żeby wygrać. A potem wyszli z założenia, że na chodzonego wygrają. To chodzenie niestety, ale się nie sprawdziło - dodaje.
Wikana Start skompromitował się w drugiej kwarcie. Tę część gry przegrał aż 6:22 i pod każdym względem ustępował przeciwnikowi. Gospodarze sprawiali wrażenie, jakby w środowy wieczór po raz pierwszy spotkali się na boisku. Mnożyły się proste błędy i nieporozumienia. Niewiarygodnego wyczynu dokonał Marcel Wilczek, który wrzucił piłkę do własnego kosza. - Byłem zdruzgotany tym brakiem jakiegokolwiek zrozumienia w naszych poczynaniach jeśli chodzi o grę ofensywną. Nie potrafiliśmy wykorzystać prostych sytuacji, które nam się nadarzały. Np. drużyna przeciwna stawała strefą, wywierała presję na całym boisku i właściwie jednym podaniem robiliśmy przewagę i nie wykorzystywaliśmy jej, tylko czekaliśmy na powrót obrony. Ja całkowicie nie byłem w stanie tego zrozumieć - załamuje ręce szkoleniowiec.
UMKS Kielce to jeden z najsłabszych I-ligowców. W Lublinie także nie zachwycił, a mimo to był o krok od wygranej. Gościom niewiele zabrakło, aby wykorzystać nieporadność rywali. - To są najtrudniejsze mecze, jeżeli gra się z przeciwnikiem, po którym ciężko czegokolwiek się spodziewać. Jest to drużyna składająca się z pięciu takich samych zawodników - wszyscy grają rzut i penetracja do kosza. W pewnym momencie, kiedy drużyna przeciwna wyszła na prowadzenie, w nasze szeregi wdarł się strach. Ja widziałem u niektórych zawodników strach w oczach! - zauważa Derwisz.
W środę szansę na zaprezentowanie swoich umiejętności otrzymał Michał Marciniak. 33-letni skrzydłowy trzy ostatnie mecze przesiedział na ławce rezerwowych, a po raz ostatni punkty zdobył... w październiku. Ten doświadczony koszykarz kompletnie nie potrafił odnaleźć się na parkiecie i kibice gwizdami kwitowali jego kolejne kompromitujące zagrania. Mimo wszystko nie stracił on zaufania sztabu szkoleniowego. - Dostał szansę, wyszedł na parę minut. Na pewno nie zachwycił. Nie chciałbym dawać definitywnych ocen na temat Michała. To był ciężki moment, kiedy wchodził na boisko. Nie oczekiwałbym od niego cudów. Miałem nadzieję, że wyjdzie i może uda mu się zaskoczyć. Nie udało mu się. To nie znaczy, że tym fragmentem on sobie coś przekreślił. Byłbym nie fair w stosunku do niego, jeśli po okresie niekorzystania z jego usług dałbym mu te pięć minut i powiedziałbym przykładowo: no, widzisz do niczego się nie nadajesz. Na pewno nie ma tu takiej oceny z mojej strony - podkreśla trener.