Adam Popek: Miał pan okazję na żywo śledzić jeden z meczów żeńskiej reprezentacji, z Serbią. Jego poziom i emocje pokazują, że koszykówka kobiet przez wielu źle postrzegana może ciekawić.
Grzegorz Bachański: Pytanie na ile damski basket jest rzeczywiście negatywnie postrzegany? Tutaj pewnie długo można by rozmawiać o potencjale czy różnych walorach, niemniej pojedynek eliminacyjny z bałkańską drużyną, bądź co bądź formatu europejskiego oraz uczucia mu towarzyszące z pewnością zwróciły uwagę obserwatorów. Moim zdaniem dzięki tym kilku czynnikom parę ważnych aspektów zostało uwypuklonych, a my właśnie tego potrzebujemy do zyskania popularności. Cieszę się też, że pokazujemy dyscyplinę w takich ośrodkach jak Krosno oraz Inowrocław, bo to są istotne miejsca dla koszykarskiej Polski. Występy zwłaszcza zespołów narodowych pozwalają aktywizować lokalną społeczność i rozwijać wśród niej kulturę sportową.
Cieszyć może również fakt, iż biało czerwone mimo paru niesprzyjających okoliczności odznaczają się ogromną ambicją, dając o sobie bardzo dobre świadectwo.
- Wiele razy pytano mnie, a także członków sztabu szkoleniowego czy kadra bez Eweliny Kobryn i Agnieszki Bibrzyckiej udźwignie na swoich barkach ciężar odpowiedzialności. Jak się okazuje, potrafi to zrobić. Dysponujemy kilkoma solidnymi zawodniczkami i nie należy patrzeć na Polskę przez pryzmat jedynie tych postaci, które już zaistniały w międzynarodowym towarzystwie. W naszej Ford Germaz Ekstraklasie mamy ciekawy zestaw młodych dziewczyn, które rzeczywiście chcą walczyć. Czasami popełniają oczywiście błędy, wręcz bardzo proste, lecz zaraz potem rekompensują je udanymi zagraniami.
Wobec takiej postawy podopieczne Jacka Winnickiego mają otwartą drogę do przyszłorocznego Eurobasketu.
- Ja wolę jednak ostudzić nastroje, bo przed nami jeszcze wiele zakrętów. Natomiast ten początek faktycznie pozytywnie zapisał się w mojej pamięci i podkreślam raz jeszcze - kolektyw charakter. Podczas wyjazdowego starcia w Czarnogórze był w stanie zagrozić faworytowi grupy nie zważając na słabą pierwszą połowę, a Serbia z kolei choć prowadziła przez kilkanaście minut to jednak z Krosna wyjechała z jednym punktem. Włączenie się do rywalizacji o zwycięstwo zawsze jest pewnego rodzaju sztuką. Tutaj zaryzykuję stwierdzenie, że rywalki czują przed nami strach, co tylko dobrze wróży w kontekście decydujących spotkań eliminacyjnych.
Lata świetności koszykówki żeńskiej miały miejsce ponad dekadę temu. Co według pana należy zrobić, by chociaż ten sztandarowy produkt jakim jest reprezentacja stał się ponownie bardziej rozpoznawalny?
- Przede wszystkim nie wolno budować potęgi danego segmentu sportu na skróty. Rok temu dywagowano dlaczego w kadrze męskiej i kobiet brakuje tych najlepszych. Przy tej drugiej dochodził jeszcze wątek domniemanego konfliktu wewnętrznego. Uważam, że aby dojść do przynajmniej sensownego pułapu potrzeba więcej niż kilkanaście miesięcy. Pamiętam, gdy koszykarze nie stawiali się na zgrupowaniach, ponieważ mieli inną wizję rozwiązywania problemów. Od pewnego momentu staraliśmy się wdrożyć nowy system i teraz skład wybrany przez selekcjonera Alesa Pipana chyba zadowala większość opinii publicznej. Mówię to, bo podobnie sprawa wygląda z dziewczynami. Wraz z Jackiem Winnickim ustaliliśmy czteroletni cykl przygotowania kadry i spokojnie patrzymy przed siebie. Fakt faktem doskwiera brak głównych ogniw, Kobryn i Bibrzyckiej, ale wbrew pozorom mamy większy zakres wyboru, więc świat na tej dwójce się nie kończy.
Czy prawdą jest, że powodem absencji są zaległości ze strony PZKosz?
- Związek w chwili obejmowania przeze mnie prezesury miał bardzo dużo zobowiązań i nie da się ich spłacić w pięć minut. Musi minąć trochę czasu. Jeśli chodzi natomiast o wymieniane osoby i należności za 2011 rok to zostały wyrównane w całości. Ważne, żeby nie żyć bez przerwy na kredyt, bo ten i tak trzeba kiedyś spłacić.
Czyli ewentualny udział w Eurobaskecie 2013 będzie trzeba uznać za wielkie osiągnięcie? W końcu wedle pana słów etap budowy dopiero się zaczyna.
- Oczywiście bardzo chciałbym takiego rozstrzygnięcia, niemniej bez względu na wynik zachowamy status quo. Tak czy owak będziemy chcieli bowiem kontynuować dzieło, o którym wspomniałem. Wydaje mi się, że bolączką ostatnich dziesięciu, może dwunastu lat był właśnie pośpiech. Myśleliśmy o zdobywaniu szczytu nie wspinając się choćby do połowy góry. Ogłaszaliśmy światu zanotowanie jakiejś wygranej, mimo że pod nią wciąż istniały znaczne zaniedbania. Temu trzeba zapobiec. Krok po kroku naprawiajmy całą strukturę i wówczas przebijemy się nie tylko medialnie, ale zwłaszcza sportowo. W mojej opinii tak tworzy się fundamenty pod solidną firmę. Mówię tutaj o baskecie obu płci.
Na czym dokładnie polega to naprawianie?
- Tutaj kwestie są złożone. Istotne jest poświęcenie uwagi zarówno rozgrywkom pań, jak i panów, a także otoczenie opieką samych graczy. Grunt, aby wraz z profesjonalizacją danych szczebli przykładać wagę do tego, jaką rolę spełniają w nich rodzimi zawodnicy czy zawodniczki. Do tego zmierzamy. Wprowadzenie ligi kontraktowej mężczyzn przyniosło widoczne efekty, lecz wcale nie twierdzę przy tym, że były one spektakularne.
Ten sam scenariusz czeka FGE?
- O tym nieustannie rozmawiamy i też chcielibyśmy żeby ekstraklasa kobiet poszła podobnym torem, z akcentem na większą częstotliwość gry Polek. Mamy zamiar pokazać, że warto im zaufać. W reprezentacji jestem w stanie wskazać co najmniej kilka postaci, które w klubach nie są wykorzystywane tak jakby być mogły. Batalia z Serbią to doskonały przykład, czołowe role odegrały koszykarki z drugiego planu. Podoba mi się też, że trener Winnicki ukazuje wartość drużyny. Nie stawia na jednostki tylko kolektyw. Podopieczne mu zaufały i jakieś tam cząstkowe profity są.
Nie odnosi pan jednak wrażenia, że zapewniając pozostanie w rozgrywkach, co jest jednym z założeń ligi kontraktowej niszczy się element konkurencji, który wśród słabszych ekip wymuszał podniesienie poziomu?
- Trzeba zastanowić się dlaczego ktoś u siebie w mieście tworzy klub i czego oczekuje w zamian. Raczej każdy marzy o wysokich lokatach, a nie tylko bazowaniu na tym minimum, czyli miejscu gwarantującym utrzymanie. Proszę pamiętać, że gro budżetów w chwili obecnej dopinane jest dzięki jednostkom samorządów terytorialnych. Tak funkcjonowały między innymi Siarka Tarnobrzeg czy Kotwica Kołobrzeg w szeregach TBL. Oba zespoły chcąc wywiązać się z umowy sponsorskiej z urzędem miasta nie mogły odznaczać się nonszalanckim podejściem i brakiem ambicji. Ok, z ekstraklasy i tak by nie spadły, ale promocja regionu polega chyba na czymś innym. Zresztą w każdym z tych klubów zdawali sobie z tego sprawę i w pierwszej rundzie zażarcie walczono o fazę play off. Potem różnie się ich losy potoczyły, ale wraz z biegiem sezonu reflektory przesuwane są przecież na zwycięzców. NBA pokazało nam, jak można stworzyć produkt w oparciu o ideę mistrzowską i my zaryzykowaliśmy podobny wariant. Uważam, że w sferze pierwszej szóstki pomysł wypalił. Jednak rozwiązania, które zadowalałoby wszystkich nie ma.
Jako kontrargument przytoczę ŁKS Łódź i Politechnikę Warszawa, które nie dość, że dysponowały słabszej jakości składem w odniesieniu do reszty, to jeszcze zmagały się z problemami finansowymi.
- Mówi pan o sytuacjach szczególnych. Decydenci chcieli otworzyć tym dużym miasto drzwi do elity z uwagi choćby na bogate tradycje. Liga wyszła z założenia, że w takich aglomeracjach koszykówka się utrzyma. Nie mogliśmy przewidzieć wariantu, gdzie sponsorzy w obydwu przypadkach po miesiącu wycofają się ze swojej działalności. Trudno przypisać nam z tego tytułu winę.
Ale jakaś reakcja powinna mieć miejsce.
- Wtedy są dwie opcje, podobnie jak na zachodzie. Albo relegacja z rozgrywek, albo przyzwolenie na obniżkę kosztów i "przetrwanie" do samego finiszu. My pozwoliliśmy im dokończyć sezon, choć takie sytuacje w ogóle nie powinny zaistnieć. Jednak powtarzam, wszędzie zdarzają się jakieś problemy, nawet w europejskich pucharach. Tam również teamy zmuszane były do rezygnacji, bo firmy finansujące ich działalność po prostu zrywały współpracę. Nie odbierajmy jednak całości przez pryzmat uchybień. ŁKS i Politechnika prawdopodobnie nie przejdą najbliższej weryfikacji, więc będziemy mieli już do czynienia z innymi podmiotami. Zapewniam też, że przyłożymy większą wagę do gwarancji budżetowych przedstawianych przez kluby.
Rozumiem więc, że w przyszłości nie zostaną popełnione podobne błędy i kadra oraz poszczególne zespoły kwestie materialne odsuną w cień?
- Tak, ale też zejdźmy na ziemię. Koszykówka, mówię uczciwie, aktualnie jest daleko w tyle za potentatami sportów halowych. Dopiero staramy się pozyskiwać przychylne opinie w oparciu o wyniki sportowe i zachęcanie do występów w reprezentacji wszystkich topowych graczy. Przez nią bowiem można się wspaniale wypromować.
Tylko czy wielkie nieobecne, jak Kobryn i Bibrzycka tej reklamy w ogóle potrzebują?
- Nie jest to dla nich niezbędne, ale one zawsze z honorem grają w biało czerwonym trykocie. Teraz również byłyby do dyspozycji selekcjonera, lecz na przeszkodzie stanęły odpowiednio występy w WNBA i kontuzja. Liczę, że w przypadku awansu do mistrzostw pojawią się w składzie.
Czy za pana kadencji doświadczymy postępu?
- Ja głęboko w to wierzę, ale po kolei. Bez gwałtownych posunięć.
Nie buduje się potęgi na skróty - rozmowa z Grzegorzem Bachańskim, prezesem PZKosz
Grzegorz Bachański szefem PZKosz został dokładnie półtora roku temu. W międzyczasie zdążył wprowadzić kilka reform. Jednak wiele kwestii wciąż pozostaje niezałatwionych i budzi sporo kontrowersji.