Adam Popek: Pomimo dość niepewnych nastrojów przed samą konfrontacją, bardzo udanie rozpoczęłyście eliminacje, pokonując Estonię różnicą aż 25 punktów.
Agnieszka Skobel: Muszę przyznać, że nie wyobrażałyśmy sobie nawet innej możliwości. Chciałyśmy, aby mecz ułożył się w ten sposób i od początku do tego dążyłyśmy. Nasze rywalki uchodzą za najsłabszą drużynę w grupie i tutaj po prostu nie mogłyśmy nie zwyciężyć, jeżeli poważnie myślimy o przyszłorocznych mistrzostwach Europy.
Fakt, że z racji na pauzę w pierwszej kolejce później przystępowałyście do całej rywalizacji budził jakiś dyskomfort?
- Wręcz przeciwnie! Myślę, że nawet dobrze się złożyło, ponieważ w międzyczasie przekonałyśmy się przynajmniej w pewnym stopniu o sile i jakości innych zespołów. Mogłyśmy prześledzić ich styl oraz przeanalizować statystyki, w związku z czym wiele niewiadomych zostało rozwiane. Idąc tym tokiem myślenia, miałyśmy poniekąd ułatwione przygotowania, bo zgromadziłyśmy niezbędną wiedzę, która myślę, że okazała się pomocna.
Zgodnie z zapowiedziami trenerów wykorzystałyście przewagę wzrostu pod tablicami, co chyba można uznać za jeden z głównych powodów waszej dominacji.
- Faktycznie dało się zauważyć spore dysproporcje. Wiedziałyśmy, że nasze środkowe mają znacznie większy potencjał od przyjezdnych, wobec czego starałyśmy się zagrywać w ich stronę wiele piłek. Generalnie trzeba powiedzieć, iż wykorzystywały to jak najlepiej potrafiły, dzięki czemu misję udało się spełnić. Trenerzy również mogą być zadowoleni. Nakreślone przez nich schematy gry generalnie bez kłopotów wcielałyśmy w życie, co w potyczkach towarzyskich niestety nie zawsze miało miejsce.[b]
[/b]
Nie splamiłyście zatem honoru.
- Trudno popadać w euforię. Pamiętajmy, że naprzeciwko stał najniżej notowany oponent. Prawdziwy test dopiero przed nami, a mam na myśli wyjazd do Czarnogóry. Tam jestem przekonana, że będzie znacznie ciężej, więc naszym zadaniem jest poprawić maksymalnie te elementy, które szwankowały i jednocześnie spróbować zaprezentować się z jak najlepszej strony.
Analizując sobotnie starcie, trzeba przyznać, iż nie oddałyście inicjatywy przez blisko 35 minut, co chyba jednak stanowi dobry prognostyk?
- Tak właśnie planowałyśmy (śmiech). Ogólnie mówiąc za cel nadrzędny obrałyśmy przejęcie kontroli nad boiskowymi wydarzeniami, co pozwoliło uniknąć nerwowych sytuacji. Też sądzę, że należy się cieszyć, choć nasze nastroje popsuła nieco kontuzja Pauliny Pawlak. W jej przypadku czekamy jeszcze na dokładną diagnozę, po której dowiemy się na ile uraz jest poważny, ale mamy nadzieję, że szybko do nas dołączy, ponieważ w Czarnogórze będzie nam niezwykle potrzebna.
Ewentualny triumf na Bałkanach byłby sporą niespodzianką. Podopieczne Miodraga Baleticia uchodzą za bezapelacyjnego faworyta, co zresztą potwierdziły odprawiając z kwitkiem Serbię i Szwajcarię.
- Sądziłyśmy, że dokładnie taka hierarchia się wytworzy. Czarnogórki już podczas zeszłorocznego Eurobasketu zaprezentowały wysoką formę i jak widać wciąż nawiązują do najlepszych występów. Niemniej nie boimy się ich. Jedziemy z nastawieniem na ambitną walkę i zrobimy wszystko co w naszej mocy, by przybliżyć się do awansu na mistrzostwa Europy 2013.
Istotny jest również fakt, że potrafiłyście wygrać mimo braku wielu czołowych zawodniczek. Czujecie się trochę pewniej?
- Pewnie, że potrafimy wygrywać! Zgoda, wyniki sparingów może nie napawały zbytnim optymizmem, ale długo szykowałyśmy się do batalii o punkty i wierzę, że po pierwszych szlifach z czasem będziemy grały coraz lepiej i walczyły do końca.
Czyli o dwie czołowe lokaty?
- Jasne!