Początek dla krakowskiej Wisły mógł być znacznie lepszy. Gospodynie, mimo przewagi optycznej pudłowały sporo rzutów przez co cały ich trud zostawiany na parkiecie szedł na marne. Wiele nieskutecznych prób zaliczały środkowe, które nie wykorzystywały czystych pozycji strzeleckich w polu trzech sekund. Wtórowała im Nicole Powell. Amerykanka fakt faktem w swoim stylu starała się punktować z dystansu, lecz z biegiem czasu na jej twarzy można było zobaczyć tylko powiększającą się frustrację. Torunianki zaś zdając sobie sprawę z takiego biegu wydarzeń oraz nadarzającej się szansy przyspieszyły i w połowie kwarty zasłużenie prowadziły 12:5. Było to zasługą w dużej mierze obwodowych Weroniki Idczak oraz Leah Metcalf. Obie zawodniczki bazowały na swojej szybkości i nic nie robiły sobie z asysty rosłych defensorek Białej Gwiazdy. Mało tego, w końcówce kwarty przedarły się nawet przez strefę podkoszową i powiększyły przewagę swojego teamu do dwunastu "oczek".
Taka sytuacja dla osób związanych z krakowskim klubem była nie do przyjęcia. Wiedząc o tym, trener Jose Ignacio Hernandez zaczął rotować składem w wyniku czego na boisku pojawiła się Anke DeMondt. Belgijka podobnie jak podczas turnieju finałowego Euroligi okazała się niezastąpiona i trafiając zza linii 6,75 m dała koleżankom sygnał, że najwyższy czas zabrać się do pracy. Jako pierwsza odpowiedziała Taj McWilliams Franklin. 41-letnia środkowa parę razy z rzędu ograła mniej doświadczone koszykarki Energi i krakowianki przegrywały już tylko 19:23. Gdy jej wyczyn skopiowała Milka Bjelica stało się jasne, że mistrz powrócił na właściwie tory i niebawem to on przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę.
Tej sztuki dokonał trzy minuty przed finiszem drugiej kwarty, a wszystko dzięki wspominanej Kobryn oraz Anie Dabović. W pamięci kibiców zgromadzonych w hali przy ulicy Reymonta zapisała się szczególnie reprezentantka Serbii. Po indywidualnym rajdzie trafiła ona niemal na równi z końcową syreną, efektem czego jej team schodził na długą przerwę wygrywając 34:27.
Po zmianie stron Wisła poszła za ciosem i systematycznie powiększała dystans dzielący oba kluby. W dalszym ciągu pozytywną kartę zapisywała Dabović. Nominalnie druga rozgrywająca nie bała się podejmować ryzyka i była główną dostarczycielką punktów dla ekipy w białych strojach. Co istotne, po jednym z jej zagrań wynik brzmiał 43:31, w związku z czym przyjezdne znalazły się w dość nieciekawym położeniu. Prawdą jest, że wobec zdecydowanie lepszej postawy swojego rywala po prostu nie dorównywały mu kroku. Podjąć walkę starały się jeszcze zawodniczki zza oceanu, ale tym razem były osamotnione w dążeniach. Nie dziwiło zatem, że przed decydującą batalią faworyt konfrontacji był lepszy o czternaście "oczek" i jednocześnie o krok od zwycięstwa.
W ostatniej kwarcie nie wydarzyło się nic co mogłoby odmienić losy rywalizacji. Do samego końca wiślaczki kontrolowały sytuację i poza paroma potknięciami z pewnością siebie zmierzały do celu. Ponownie wiele pożytecznej pracy wykonała McWilliams. Na własnej połowie z kolei harowała Erin Phillips. Australijka wymuszała na oponencie mnóstwo strat i tym samym tworzyła swoim koleżankom okazje do kontrataków. Ostatecznie przyniosło to oczekiwane rezultaty, ponieważ małopolski team pokonał drużynę z miasta Kopernika 74:49 zapewniając sobie uprzywilejowane położenie przed dalszą częścią półfinałowych zmagań.
Wisła Can Pack Kraków - Energa Toruń 74:49 (14:23, 20:4, 23:16, 17:6)
Wisła Can Pack: Ewelina Kobryn 22 (12 zb), Taj McWilliams-Franklin 12, Ana Dabovic 11, Nicole Powell 9, Anke DeMondt 8, Milka Bjelica 5, Erin Phillips 3, Paulina Pawlak 2, Petra Ujhelyi 2, Magdalena Leciejewska 0.
Energa: Jazmine Sepulveda 16 (10 zb), Emilia Tłumak 12, Leah Metcalf 11, Bridgette Mitchell 7, Weronika Idczak 2, Julie Page 1, Marta Urbaniak 0, Adeola Wylie 0.
stan rywalizacji: 1:0 dla Wisły Can Pack Kraków