Michał Fałkowski: Na początek dość nietypowo. Czy lubi pan presję?
Milos Paravinja: Uff, rzeczywiście dość nietypowo, nie spodziewałem się tego. Co rozumiesz przez to?
Mam na myśli granie meczów pod presją wyniku, wygrania danego spotkania czy też zdobycia mistrzostwa. Włocławek jest w końcu miejscem, gdzie oczekiwania są spore. Kibice pragną drugiego złotego medalu jak niczego innego.
- Aha, już rozumiem, odpowiadam więc - bez żadnych wątpliwości - lubię! Myślę, że każdy koszykarz lubi, kiedy poniekąd ciąży na nim presja wyniku, oczekiwania ze strony kibiców, klubu. To wszystko wyzwala energię i mobilizuje do lepszej gry. Gorąca atmosfera podczas spotkań, a wiem, że taka jest we Włocławku, to jest to, co bardzo lubię. Wiem, że Anwil co roku bije się o najwyższe cele. Wiem też, że Anwil to już kawałek historii polskiego basketu. Mając tego świadomość, nie boję się rywalizacji. Myślę, że gdybym bał się presji, oczekiwań - nie mógłbym grać w koszykówkę.
Widzę, że już pan co nieco słyszał o Anwilu. Dlaczego więc klub z Włocławka? Co zadecydowało o opuszczeniu Włoch i przeprowadzce na Kujawy?
- Przede wszystkim muszę powiedzieć, że okres spędzony w Livorno był bardzo dobry. Grało mi się przyjemnie, zespół miał dobrego trenera. Mimo to, wiedziałem, że po sezonie koniecznie będę chciał zmienić klub na lepszy. I to jest pierwszy powód - chęć gry w lepszej drużynie. Więc kiedy Anwil skontaktował się ze mną - nie wahałem się ani chwili. Tym bardziej, że trenerem we Włocławku został Zmago Sagadin. I to był właśnie drugi powód. Trener.
Czy kontaktował się pan z jakimkolwiek koszykarzem, który grał w Polsce w przeszłości? Zasięgnął pan informacji o poziomie ligi lub swoim obecnym już klubie?
- Tak, oczywiście, zrobiłem to. Skontaktowałem się niemal natychmiast z Igorem Miliciciem. Wiem, że grał kiedyś w Anwilu i chyba zdobył nawet mistrzostwo Polski. Igor wypowiadał się na temat mojego obecnego klubu w samych superlatywach. Chwalił organizację i mówił, że co roku buduje się tutaj mocny zespół. Stwierdził też, że liga w Polsce jest bardzo ciężka, co gwarantuje dużo emocji. Takie same informacje przekazali mi też Dragisa Drobnjak i Vjeko Petrović, którzy grali w bardzo ciężkim finale przeciwko Prokomowi. W ogóle, chciałbym powiedzieć, że to jest zwykła rzecz, iż zawodnicy kontaktują się ze sobą przed lub po podpisaniu kontraktu z danym klubem. Oczywistość. To taki wzajemny układ, który wynika z wzajemnego szacunku.
Wspomniał pan postać Zmago Sagadina. Jak wiadomo, trener Sagadin wypromował pana i wprowadził w arkana dorosłej koszykówki. Może pan opisać jak do tego doszło?
- Cóż, przede wszystkim, jeszcze jako mały chłopiec, od zawsze wiedziałem, że chcę grać w koszykówkę. Moim marzeniem była gra w Olimpiji Lublana. Idąc na pierwszy trening, byłem bardzo podekscytowany i miałem wielką nadzieję, że uda mi się dostać do składu moich rówieśników. Na szczęście dla mnie, trafiłem właśnie wtedy na trenera Sagadina, który docenił moje poświęcenie, zauważył we mnie jakiś potencjał i po pewnym czasie zaoferował mi kontrakt. To było coś cudownego. Po pewnym czasie zacząłem grać w składzie.
Wiem, że posiada pan podwójne obywatelstwo, oprócz chorwackiego, dysponuje pan także paszportem słoweńskim. Może pan to wyjaśnić?
- Tak, rzeczywiście, posiadam dwa obywatelstwa. O przyjęciu paszportu słoweńskiego zdecydowałem, mając 20 lat. Przekonał mnie do tego właśnie trener Sagadin, który twierdził, że będąc Słoweńcem, będę miał większą szansę rozwoju w Olimpiji. Ponadto, w grę wchodziła także gra dla kadry narodowej Słowenii, do której potem zresztą się załapałem. To był dla mnie wielki zaszczyt i osobiście bardzo się cieszę, że tak wybrałem. Nie miałem też nigdy żadnych problemów z tym związanych w Chorwacji.
Ciągle podkreśla pan, jakie znaczenie dla pana kariery miał trener Sagadin. Może pan opisać tego szkoleniowca?
- Trener Sagadin to najlepszy słoweński szkoleniowiec - co do tego nie ma wątpliwości. Proszę popatrzeć na jego osiągnięcia, ilu zawodników wypromował. Niektórzy dziś grają w NBA czy w najlepszych klubach Europy. Następną kwestią są rezultaty, jakie osiągał z Olimpiją Lublana. Niektóre z nich można nazwać cudami. Nie każdy bowiem, mając najmniejszy lub jeden z najmniejszych budżetów wśród drużyn grających w Eurolidze, potrafiłby zająć trzecie miejsce w tych prestiżowych rozgrywkach.
Zaraz po podpisaniu kontraktu z panem, w wypowiedzi dla oficjalnej strony włocławskiego klubu, trener Sagadin stwierdził, że po okresie adaptacji będzie pan pierwszym centrem zespołu. Nie boi się pan tego?
- Nie boję się. Jestem pewien, że sobie poradzę. Gdybym myślał, że nie dam rady, to chyba musiałbym przestać grać zawodowo w koszykówkę. Uważam, że trzeba wysoko stawiać sobie poprzeczkę.
Nie była to jedyna wypowiedź trenera na pana temat. Obecny szkoleniowiec Anwilu stwierdził także, iż pańska kariera nie potoczyła się tak, jak tego oczekiwał. Jak pan to skomentuje?
- No cóż, skoro takie zdanie wypowiada trener Sagadin, to nie można się nie zgodzić, gdyż wie, co mówi. Zresztą, ja sam zdaję sobie sprawę, że popełniłem wiele błędów. Parokrotnie dokonałem złych wyborów, podjąłem złe decyzje. Cóż, pretensje mogę mieć tylko do siebie i doskonale o tym wiem. Dlatego tym bardziej się cieszę, że ponownie będę grał u mojego ulubionego szkoleniowca. To rokuje tylko dobrze.
Kibice w Polsce nie znają pana dobrze. Czy mógłby się pan scharakteryzować jako koszykarz? Mocne i słabe strony Milosa Paravinji>
- Ciężko jest opisywać samego siebie, lepiej niech robią to inni. Mogę powiedzieć, że jestem typem zawodnika, który zostawia na parkiecie swoje zdrowie w 100 procentach. Ciężko pracuję w każdy meczu i na każdym treningu, bo tak mnie uczono, gdy zaczynałem swoją przygodę z koszykówką. Dużą uwagę przykładam do obrony. Moje silne strony... Cóż, myślę, że po prostu sporo wiem o koszykówce. Zdaję sobie sprawę, że dużo jeszcze przede mną, ale naprawdę, przy pracy z takim trenerem jak Zmago Sagadin, koszykarz po prostu musi pogłębiać swoją wiedzę, czy tego chce czy nie. A co do słabych stron... Na pewno jakieś mam, ale nie warto o tym mówić.
Spotkałem się z opinią, iż tym słowem, które charakteryzuje pana najlepiej jest wszechstronność...
- Tak, to dobre określenie. Myślę, że dzięki ciężkiej pracy rozwinąłem wiele umiejętności koszykarskiego rzemiosła.
Czyli można stwierdzić, iż nie gra pan jak klasyczny center. Rzadko zdarzają się gracze o wzroście 212 cm, którzy swobodnie rzucają zza linii 6,25 m. Czy to prawda, że taka umiejętność jest efektem, iż w czasach juniorskich był pan próbowany jak gracz obwodowy?
- Tak rzeczywiście było, gdyż taki jest system szkolenia na Bałkanach. Oczywiście, predyspozycje fizyczne są ważne, jednak nikt na siłę nie będzie robił rozgrywającego z juniora, tylko dlatego bo ma 180 cm. Według naszego systemu, pozycję koszykarza należy dopasować do jego stylu gry. Oczywiście, system ten przewiduje, by jeden zawodnik potrafił zagrać na co najmniej dwóch pozycjach.
Niektórzy eksperci uważają, że jest pan zbyt szczupły, jak na centra, co może uniemożliwiać efektywne przepychanie się pod koszem. Jak pan to skomentuje?
- Fakt, jestem szczupłym koszykarzem, lecz właśnie dzięki mojej posturze stałem się graczem wszechstronnym, a nie tylko przypisanym do pewnych, typowych jak dla centra, zadań. Ponadto, przecież gram w koszykówkę od wielu, wielu lat i jakoś sobie radzę. To, że jestem takiej, a nie innej budowy, nie przeszkadza mi w grze.
Lecz mimo, iż pańską nominalną pozycją jest pozycja nr pięć, czyli centra właśnie, nigdy, przez całą swoją karierę, nie notował pan zbyt wielu zbiórek… Czy to może martwić kibiców Anwilu?
- Nie mogę się nie zgodzić co do tego faktu, aczkolwiek nie można powiedzieć, że nie umiem zbierać. Często zdarzało się tak, że wśród moich kolegów z drużyny, znajdowali się gracze specjalizujący się w łapaniu piłek odbitych od obręczy. Czy to może martwić kibiców? Nie, nie sadzę. Nie tylko ja jeden będę wysokim graczem w zespole.
W swojej karierze grał pan w wielu klubach, w wielu państwach m.in. w Austrii, Grecji, Włoszech, Niemczech, był pan testowany w Izraelu, czy też brał pan udział w różnego rodzaju campach w USA. Które z tych doświadczeń wspomina pan najmilej? Który sezon szczególnie utkwił panu w pamięci?
- Sezonem, który zapamiętałem najlepiej, był ten, w którym dołączyłem do pierwszej drużyny Olimpiji Lublana. Wtedy ziściły się moje marzenia o grze w tym klubie. Ale tak naprawdę wszędzie, gdzie grałem, mi się podobało. Spotykałem zawsze bardzo miłych ludzi, którzy pomagali mi w różnych sytuacjach. Nigdy nie miałem jakichś większych problemów, czy to w klubach słoweńskich czy zagranicznych.
Wróćmy jeszcze na chwilę do Anwilu. Co wie pan o swoim obecnym już klubie?
- Tak jak powiedziałem na początku wywiadu, wiem, że Anwil to kawał historii polskiego basketu. Klub, który od kilku lat utrzymuje się w czołówce ligi, choć ostatni sezon był słabszy. Anwil to znana marka w Europie. Wiem, że świetną pracę wykonał tu inny słoweński trener - Andrej Urlep. Tak naprawdę, to nie mogę się doczekać sezonu. Już teraz jestem podekscytowany grą we Włocławku. Grałem w tej hali, która jest pięknym obiektem, kilka lat temu w barwach austriackiego klubu (Anwil był przeciwnikiem Arkadii Lions Traiskirchen w Pucharze Saporty - przyp. M.F.). Ktoś powiedział mi wtedy, iż jest to dopiero pierwszy sezon włocławskiej drużyny w tej hali. Pamiętam także włocławskich fanów, którzy mimo, iż był to tylko mecz Pucharu Saporty, w komplecie zjawili się na trybunach i byli bardzo głośni.
Czy zna pan któregoś, ze swoich nowych kolegów z drużyny?
- Tak, oczywiście bardzo dobrze znam Stipe Modricia, z którym grałem w Olimpiji i później w Geoplinie Slovan Lublana. Znam z występów w Lidze Adriatyckiej Gerroda Hendersona, wiem, że to świetny zawodnik. Kojarzę także nazwisko Marko Brkić. Z polskich koszykarzy szczególnie znam Andrzeja Plutę. Pamiętam jak parę lat temu nasze drużyny spotkały się podczas jakiegoś turnieju przedsezonowego czy sparingu. Pluta bardzo mi zaimponował rzutami z dystansu. Niestety nie pamiętam, w jakim grał zespole.
Co chce pan osiągnąć, grając we Włocławku?
- Tylko mistrzostwo się liczy. Jeśli nie powiesiłbym sobie tak wysoko poprzeczki - od razu mogę przestać grać w koszykówkę. Ponadto, chciałbym podkreślić, że oczywiście zdaję sobie sprawę, że wywalczenie mistrzostwa będzie bardzo trudne. Polska liga to wysoki poziom i nie tylko my chcemy zdobyć złoty medal. Na początku będziemy zupełnie nową, niezgraną drużyną, lecz myślę, że z biegiem czasu będzie tylko coraz lepiej.
Czy koszykarz, który ma na swoim koncie już dwa tytuły mistrza Słowenii oraz wygrany Puchar tego kraju, nadal może być głodny sukcesu?
- Oczywiście, jak najbardziej! Wygrywanie mistrzostw nie może się znudzić, a ja tak dużo znowu ich nie wygrałem. Powtórzę też po raz kolejny, że nie mógłbym być koszykarzem, gdybym po pierwszym mistrzostwie stwierdził, że to mi wystarczy. Mam więc nadzieję, że w przyszłym sezonie uda mi się dołączyć do mojej kolekcji kolejny złoty krążek.