Jakość naszej gry sie poprawia - wywiad z D.J. Thompsonem, rozgrywającym Anwilu Włocławek

Anwil Włocławek przerwał w ostatnim tygodniu fatalną serię pięciu porażek z rzędu i pokonał na wyjeździe AZS Koszalin. Cichym bohaterem tamtego spotkania okazał się być D.J. Thompson, który trafił bardzo ważną trójkę, gdy rywal niemalże całkowicie zmniejszył dystans do wicemistrzów Polski. Teraz, przed niedzielnym meczem z Kotwicą Kołobrzeg, Amerykanin jest dobrej myśli i uważa, że jeśli drużyna zagra jak jedność w defensywie, pewnie pokona rywala.

Michał Fałkowski: Ostatnie zwycięstwo nad AZS Koszalin pozwoliło wam z pewnością odetchnąć. Jak wspominasz tamto spotkanie?

D.J. Thompson: Pierwsza myśl, która przychodzi do mojej głowy gdy myślę o tamtym meczu to szczęście, wielkie szczęście. Przegraliśmy przecież pięć wcześniejszych spotkań ligowych i dlatego ta wygrana była dla nas tak znacząca. Mam co prawda pewien niedosyt w związku z tym, że sami na własną prośbę doprowadziliśmy do nerwowej końcówki, ale summa summarum i tak liczy się tylko to, że wreszcie wygraliśmy mecz.

Jak doszło do tego, że AZS odrobił praktycznie większość strat, choć w pewnym momencie wygrywaliście już różnicą piętnastu oczek?

- Pewnie straciliśmy koncentrację, może poczuliśmy się zbyt pewnie, nie wiem. Ważniejsze dla mnie jest to, że wygraliśmy ten mecz bo w ogólnym rozrachunku nie jest istotne czy zwyciężasz jednym, dwoma czy 20 punktami, ale że zwyciężasz. Może w następnym meczu spróbujemy zbudować dużą przewagę i ją utrzymać, ale co do spotkania z AZS, ważniejsze jest to, że wygraliśmy.

W pewnym momencie wasza przewaga stopniała do jedynie czterech oczek - 74:78, lecz wtedy ty odegrałeś kluczową rolę, trafiając niesamowitą trójkę. Mógłbyś opisać tę sytuację, gdyż fani we Włocławku nie mogli obejrzeć jej w żadnej telewizji.

- Pamiętam, że AZS rozkręcał się z akcji na akcję i stopniowo zmniejszał do nas dystans. Ja koncentrowałem się wówczas tylko na tym, by jak najszybciej przemieścić się z piłką na pole ataku i znaleźć drogę do kosza dla siebie lub kolegów. Pierwszy zamysł był taki by podawać do Nikoli (Jovanovicia - przyp. M.F.) po pick and rollu. Kiedy jednak podałem mu piłkę, okazało się, że obrona koszalinian dobrze odczytała nasze zamiary i Nikola został podwojony. Wtedy oddał mi ją i ja zorientowałem się, że do końca akcji mamy tylko sekundy. Szybko oddałem rzut i na szczęście trafiłem, co dało nam siedem oczek przewagi. Nie powiem, że trochę odetchnąłem.

To był rzut na miarę zwycięstwa?

- Na pewno pozwolił nam trochę odetchnąć, jak już powiedziałem. Na pewno wtedy poczuliśmy, że jednak nie pozwolimy by rywal odebrał nam tą wygraną. Czy to był rzut na miarę zwycięstwa? Nie sądzę, równie ważne były zbiórki czy rzuty wolne w końcówce.

Jak ci się grało w hali w Koszalinie? Przed trzema sezonami przeżywałeś tam wiele pięknych chwil...

- To było takie surrealistyczne przeżycie, a zaczęło się już gdy wchodziliśmy do szatni. Wtedy przebierałem się w szatni dla gospodarzy, a teraz musiałem wejść do pomieszczenia dla gości. To było dość dziwaczne i gdy wchodziliśmy do hali to oczywiście mimowolnie pomyliłem drogi (śmiech). Później miałem podobne wrażenie, gdy rozgrzewaliśmy się po tej stronie parkietu przeznaczonej dla gości i siedzieliśmy na ławce przeznaczonej dla drużyny przyjezdnej. Także było trochę dziwnie, ale przyjemnie. Ponadto zobaczyłem się z ludźmi, których nie widziałem przez bardzo długi czas, a także otrzymałem szalik od kibiców AZS i to też było bardzo przyjemne.

Wygrana nad AZS była bardzo ważna po serii porażek. Czym różniło się to spotkanie od tych przeciwko Turowowi, Polonii czy Asseco? Czego wam zabrakło by odnieść w tamtych spotkaniach zwycięstwa?

- Przede wszystkim oczywiście zagraliśmy lepiej w końcówce. Przeciwko Turowowi czy Polonii zabrakło nam koncentracji w decydujących momentach. Wynika to natomiast z tego, że w poprzednich meczach graliśmy jak prawdziwy zespół tylko od czasu do czasu. Po prostu momentami prezentowaliśmy się bardzo dobrze, by za chwilę popełnić bardzo prostą stratę. Przeciwko koszalinianom z kolei zagraliśmy zespołowo praktycznie całe spotkanie i to jest klucz.

W ostatnim czasie ponownie odzyskałeś pozycję pierwszego rozgrywającego w zespole. To ma dla ciebie znaczenie?

- Nie i nigdy nie miało. Nie ważne czy zaczynam ja, czy Chris, bo i tak na parkiecie spędzamy mniej więcej tyle samo czasu i mamy podobne role. Podczas meczów musimy być dla zespołu liderami i udogodnieniami zarazem. Żeby grać w ten sposób nie potrzebujesz jednak zaczynać meczów w pierwszej piątce.

Gra w pierwszej piątce to jednak jasny sygnał, że trener Emir Mutapcić docenia twoje zaangażowanie i pracę na treningach. Jak ci się gra pod skrzydłami bośniackiego szkoleniowca?

- Bardzo podoba mi się strategia, którą próbuje wdrożyć nam trener Mutapcić. To jest bowiem dokładnie to, czego potrzebuje nasza drużyna, no może poza tymi ciężkimi treningami (śmiech). Bośniak bardzo mocno stawia akcent na defensywę. Igor przede wszystkim koncentrował się na rozwiązaniach w ataku, podczas gdy Mutapcić wychodzi z założenia, że obrona jest najbardziej istotna jeśli chodzi o zbilansowaną koszykówkę.

Jakość gry Anwilu wyraźnie wzrosła odkąd Mutapcić przejął drużynę, ale mecz z AZS był dopiero waszą pierwszą ligową wygraną po serii czterech porażek pod wodzą tego trenera. Jak wytłumaczyć ten paradoks?

- Emir pomógł nam poprawić jakość naszej gry, ale zanim udało nam się wdrożyć jego pomysły w meczach, trochę czasu musiało upłynąć. Jednocześnie trener bardzo mocno pracował i pracuje nad tym byśmy uwierzyli w siebie nawzajem i uwierzyli we własne, indywidualne umiejętności. I oczywiście zaufali sobie. Przeciwko AZS chyba to wreszcie zaprocentowało. Mam wrażenie, że jakość naszej gry cały czas się poprawia.

Teraz stajecie przed szansą wygrania drugiego meczu z rzędu - w niedzielę przyjdzie wam grać z Kotwicą Kołobrzeg, która zajmuje przedostatnie miejsce w lidze, choć ostatnio pokonała u siebie lidera tabeli, Energę Czarnych Słupsk.

- Przede wszystkim Kotwica zagra bez żadnej presji, my z kolei musimy ten mecz wygrać, bo inne rozwiązanie byłoby dla nas katastrofą. Uważam, że oba zespoły mają bardzo dobrych zawodników, mają indywidualności, które zapewniają im punkty, mają zmienników, którzy wykonują czarną robotę i tak dalej. Na pewno zrobimy wszystko by zagrać solidnie w obronie i dzięki temu pokonać rywala.

Ted Scott to najgroźniejsza broń kołobrzeżan. Koncentrujecie się jakość specjalnie na tym zawodniku albo przygotowujecie jakąś specjalną defensywę przeciwko niemu?

- Nie. Po prostu będziemy chcieli zagrać jak prawdziwy zespół. Postaramy się szukać siebie na parkiecie i dostarczać piłkę tam, gdzie akurat rywal zrobi błąd w ustawieniu. Myślę, że jeśli zagramy jak zespół w obronie i w ataku, to szybko zbudujemy sobie przewagę, którą później będziemy musieli tylko obronić.

Komentarze (0)