To jeszcze nie koniec walki

Mistrzostwo NBA sezonu 2007/2008 na pewno rozstrzygnie się w Bostonie. Po trzech meczach w Los Angeles miejscowi Lakers przegrywają 2:3 i są w niezwykle trudnej sytuacji. W niedzielnym starciu podopieczni Phila Jacksona prowadzili już różnicą 19 punktów, lecz ostatecznie triumfowali w stosunku zaledwie 103:98. Kluczem do zwycięstwa okazał się zbilansowany atak całej drużyny.

W tym artykule dowiesz się o:

Los Angeles Lakers dzięki tej wygranej przedłużyli swoje szanse na mistrzowski tytuł, choć głównym faworytem wciąż pozostaje Boston Celtics. W historii rozgrywek jeszcze żaden zespół nie zdołał triumfować w wielkim finale, kiedy przegrywał 1:3. Decydujący mecz, lub dwa, odbędą się w hali TD Banknorth Garden, gdzie Celtowie przegrywają niezwykle rzadko. - Wygraliśmy już na ich na parkiecie wcześniej. Graliśmy już nie raz w trudnych warunkach - przyznaje jednak Kobe Bryant, najlepszy zawodnik niedzielnej potyczki z 25 punktami na koncie. Szczególnie imponująca w jego wykonaniu była pierwsza kwarta, kiedy nie mylił się praktycznie z żadnej pozycji, zdobywając 15 punktów.

W niej Jeziorowcy zagrali koncertowo i po kilku już minutach prowadzili 18:5. Bryant celnie przymierzał zza linii 7,24 m, a bezradny Ray Allen mógł jedynie kręcić głową z niezadowolenia. 4 trójki lidera Lakers pozwoliły powiększyć prowadzenie do stanu 29:15. Na początku drugiej odsłony na tablicy wyników widniał rezultat 39:22 dla gospodarzy. Wtedy to odrabiania strat wzięli się przyjezdni a swój koncert rozpoczął Paul Pierce - zdecydowanie najjaśniejsza postać w play-off wśród Celtów. Jego indywidualne akcje oraz pewna ręką na linii rzutów wolnych szybko zmniejszyły straty do zaledwie kilku punktów. Podopieczni Phila Jacksona niemalże przez 6 minut nie potrafili przedziurawić kosza rywala, co spowodowało wynik 43:39. Ostatecznie pierwsza połowa skoczyła się celną "trójką" w wykonaniu Pierce'a, a kibice Celtów mieli coraz większe nadzieje na triumf w obcej hali.

W drugiej połowie znów inicjatywa przeszła w ręce koszykarzy w żółtych strojach. Obok Bryanta, świetną partię rozgrywał podkoszowy duet Lamar Odom - Pau Gasol. Obaj gracze zapisali na swoich kontach double-double trafiając w sumie 14 z 20 rzutów z gry. Co ciekawe, obaj mieli także aż 6 bloków i 8 asyst. W ekipie Celtów duże problemy z faulami miał Kevin Garnett, a nieskutecznością raził po raz kolejny Ray Allen. Mimo tego podopieczni Doca Riversa mieli szansę na zwycięstwo, lecz w najważniejszej akcji meczu piłkę stracił Pierce. Podczas wyprowadzania jej ze swojej połowy świetnym przechwytem popisał się Bryant, który po chwili wpakował piłkę do kosza. Sytuację próbował ratować jeszcze Eddie House, lecz jego "trójka" niewiele już zmieniła w końcowym wyniku.

- Wiele rzeczy może się zdarzyć. Jesteśmy wystarczająco młodzi i ambitni żeby tego dokonać - powiedział Phil Jackson, opiekun Los Angeles Lakers. Warto dodać, że Jackson jest obok legendarnego Reda Auerbacha najbardziej utytułowanym szkoleniowcem w historii NBA. Obaj mają na swoim koncie aż 9 mistrzowskich pierścieni. - Nie chcieliśmy oglądać lejącego się szampana w naszej hali. Nie było jednak łatwo w tym meczu - dodał Lamar Odom, jeden z autorów zwycięstwa. W wypełnionej po brzegi hali Staples Center jak zawsze nie zabrakło wielu gwiazd ze świata filmu i sportu. Obok zawsze obecnego w pierwszym rzędzie Jacka Nicholsona można było dostrzec między innymi rapera P. Diddy'ego, aktorów: Denzela Washingtona, Dustina Hoffmana czy gwiazdę futbolu Davida Beckhama.

Los Angeles Lakers - Boston Celtics 103:98 (39:22, 16:30, 24:18, 24:28)

Lakers: K. Bryant 25, L. Odom 20 (11 zb), P. Gasol 19 (13 zb), D. Fisher 15, J. Farmar 11, V. Radmanovic 7, S. Vujacic 4, L. Walton 2, C. Mihm 0, R. Turiaf 0, T. Ariza 0.

Boston: P. Pierce 38, R. Allen 16, K. Garnett 13 (14 zb), S. Cassell 9, E. House 6, T. Allen 6, P.J. Brown 4, R. Rondo 3, J. Posey 3, L. Powe 0.

Stan rywalizacji: 3:2 dla Boston Celtics

Komentarze (0)