Michał Fałkowski: Dlaczego nie zobaczymy cię w kolejnym sezonie w barwach Anwilu?
Alex Dunn: Dlatego, że wybrałem inną opcję (śmiech).
Pytanie czy to Anwil nie chciał Alexa Dunna, czy Alex Dunna nie chciał grać już w Anwilu?
- Po sezonie pozostawałem w kontakcie z Anwilem. Oczywiście nic nikomu nie gwarantowałem, tak samo jak klub nic nie gwarantował mi. Ja szukałem opcji najlepszych dla siebie i włocławianie także rozglądał się za najkorzystniejszymi rozwiązaniami w kontekście kadry drużyny. Kiedy już zebrałem kilka najbardziej interesujących mnie ofert, wówczas skonkretyzowałem swoje stanowisko. Rozstaliśmy się z Anwilem w bardzo pozytywny sposób.
Jak będziesz wspominał te dwa lata we Włocławku?
- Super, naprawdę super. To były bardzo udane sezony. Najbardziej podobało mi się to, że fani stanowili integralną część drużyny ze względu na to, że koszykówka to integralna część miasta. Włocławek to naprawdę wyjątkowe miejsce do grania i nie mówię tego z powodu jakiejś kurtuazji. Uważam, że miasto ma swój unikalny, koszykarski klimat. Grało mi się u was kapitalnie, mimo, że np. w roku 2008 nie było sportowego sukcesu.
To były dość dziwne dwa lata dla ciebie. W sezonie 2007/2008 grałeś bardzo skutecznie, ale klub odpadł w ćwierćfinale. Minione rozgrywki były dla ciebie trochę słabsze, zaś drużyna wywalczyła drugie miejsce...
- W moim pierwszym sezonie w Anwilu miałem trochę inną rolę. Grałem trochę więcej minut, niż w poprzednich rozgrywkach (22,6 w sezonie 2007/2008 i 20,9 w 2009/2010 - przyp. M.F.) i byłem bardziej odpowiedzialny za zdobywanie punktów. Ostatnio natomiast często oddawałem mniej niż sześć rzutów w spotkaniu. Generalnie moje średnie z tych dwóch sezonów są do siebie podobne, pomimo, że w minionym sezonie to Nikola (Jovanović) czy Andrew (Andrzej Pluta) zdobywali większość z punktów zespołu. Dlatego ciężko właściwie porównać te dwa lata, a poza tym nieważna jest jednostka. Istotne jest jak kończysz sezon jako zespół, dlatego ja częściej będę wspominał rozgrywki 2009/2010 gdy wywalczyliśmy srebrny medal.
A porównanie samych zespołów? Trzy lata temu zespół miał więcej indywidualności w drużynie, ostatnio zaś ekipa przypominała dobrze dobrany i uzupełniony kolektyw.
- Anwil z ostatniego sezonu to był najbardziej głęboki i najbardziej zbilansowany zespół, w którym miałem okazję grać. Nieważne kto akurat przebywał na parkiecie, czy pierwsza piątka, czy druga, czy to był mix obu piątek - zawsze byliśmy tak samo groźni. Kiedy zatem imały się nas problemy z kontuzjami, faulami, lub ktoś po prostu miał słabszy dzień, zawsze znalazła się osoba, która była zapełnić lukę. W sezonie 2007/2008 tak nie było. A na domiar złego w połowie rozgrywek Gerrod (Henderson - przyp. M.F.) zdecydował się zdezerterować i nie miał kto go zastąpić.
Kiedy spoglądasz wstecz, przypominasz sobie swoje pierwsze dwa sezony w Polsce, w zespole Energi Czarnych Słupsk, następnie dwa lata w Anwilu, jak oceniasz polską ligę? Powszechna jest opinia, że poziom ligi spadł...
- Raczej tak. Liga była mocniejsza w poprzednich latach. Oczywiście to tylko moje subiektywne zdanie i ktoś inny może sądzić inaczej, ale uważam, że polska liga, a właściwie polskie zespoły, zwłaszcza te ze środka tabeli, dysponowały kiedyś większymi budżetami i co za tym idzie, mogły pozwolić sobie na zakup lepszych koszykarzy. Aczkolwiek nie obniża to w żaden sposób wywalczonego przez Anwil w ostatnim roku srebrnego medalu.
Ty jednak kończysz już swoją przygodę z Polską. Przenosisz się do Francji, do zespołu Chorale Roanne...
- Tak i bardzo się z tego cieszę. Proszę mnie jednak dobrze zrozumieć. Nie cieszę się z tego, że opuszczam Polskę, ale z tego, że czeka mnie nowe wyzwanie. Zawsze chciałem spróbować swoich sił w czołowych ligach Europy jak hiszpańska, francuska, włoska i teraz tak się stanie. Poza tym bardzo bym chciał zagrać w Eurolidze i być może będzie mi to dane w tym sezonie.
Francuska ekstraklasa ProA to zupełnie inne oblicze koszykówki od tego, które poznałeś w Polsce. Jakie są twoje oczekiwania?
- Zdaje sobie sprawę, że liga we Francji jest bardzo fizyczna, atletyczna a zespoły preferują właściwie tylko jeden styl koszykówki - widowiskowy połączony z silną walką. To liga pełna Amerykanów, a także koszykarzy czarnoskórych, często mających afrykańskie korzenie, więc dlatego tak jest. Ale dla mnie to nie problem. Znam swój organizm, swoją siłę i wiem, że będę w stanie przeciwstawić się innym środkowym grającym w tej lidze. Koszykówka w Polsce również zmierza w tym kierunku, by grać coraz bardziej siłowo, bazować na swojej masie i atletyzmie, więc może strach ma wielkie oczy? Generalnie nie boję się nowego wyzwania. Jestem raczej ciekawy jak mi się powiedzie.
Rozmawiałeś już ze swoim nowym trenerem na temat roli w zespole?
- Nie, jeszcze nie rozmawiałem, ale wiem, że będę stanowił wsparcie dla mojego dobrego, starego przyjaciela, Nsonwu Uche, który będzie naszym pierwszym środkowym.
Z Uche znacie się jeszcze z czasów gry w NCAA dla uniwersytetu Wyoming, którą on skończył w roku 2003. Czy mieliście jakiś kontakt ze sobą przez te wszystkie lata?
- Tak, utrzymywaliśmy kontakt ze sobą. Czasem bliższy, czasem dalszy ograniczający się tylko do przesłania sobie pozdrowienia czy pytania "co słychać?", ale ogółem nie zerwaliśmy kontaktu i teraz obydwaj jesteśmy bardzo zadowoleni, że znowu będziemy grać razem w jednym zespole. On jest starszy ode mnie o cztery lata, więc gdy ja wchodziłem do drużyny uniwersyteckiej jako 18-letni, chudziutki młokos, on był już doświadczonym, bardzo dobrze zbudowanym graczem. Niejednokrotnie zbił mnie niemiłosiernie pod koszami, ale bardzo mu za to dziękuję. Ta lekcja prawdziwej walki pod koszem była naprawdę bardzo cenna.
Powróćmy jeszcze do twojego nowego zespołu, Chorale Roanne. Waszym pierwszym celem jest awans do Euroligi. By zagrać wśród najlepszych, musicie pokonać Albę Berlin, a potem kolejnych rywali. Droga nie będzie łatwa...
- Alba Berlin to już nie tak sama Alba, który niegdyś rok rocznie grała z powodzeniem w Eurolidze i etatowo zdobywała mistrzostwo Niemiec. Niemniej jednak to dobry zespół, więc zapowiada się pasjonująca walka. Sam jestem ciekawy jaki zbudują skład, bo tam często grają bardzo dobrzy Amerykanie. Mam jednak nadzieję, że pokonamy ich w dwumeczu i awansujemy do drugiej rundy. Tam będzie jeszcze trudniej. Możemy spotkać się m.in. z Unicsem Kazań, który jest bardzo silnym rywalem. Jestem jednak dobrej myśli.
A jeśli nawet jednak nie uda się wam awansować, zagracie w Pucharze Europy, tak samo jak Anwil Włocławek...
- Racja (śmiech). No powiem szczerze, że to byłoby wyjątkowe uczucie zagrać w Hali Mistrzów w koszulce zespołu gości. Przeżyłem już coś podobnego jako zawodnik Energi Czarnych Słupsk, gdy przyjeżdżałem na mecze do Włocławka, ale wówczas jeszcze nawet nie wiedziałem, że kiedykolwiek przeniosę się do Anwilu, więc fani traktowali mnie jak zwykłego rywala. Teraz pewnie byłoby inaczej (śmiech). Na pewno sympatycznie byłoby wrócić na chwilę do Włocławka, pogadać ze starymi znajomymi. Zobaczymy jednak jak to będzie. Czy to już ostatnie pytanie?
Tak.
- W takim razie chcę byś napisał również parę słów podziękowań. Cztery lata spędzone w Polsce dały mi naprawdę dużo. To był wyjątkowy, pod każdym względem, czas, który będę bardzo miło wspominał. Chciałbym bardzo podziękować moim fanom we Włocławku i właściwie w całej Polsce. Dziękuję za doping, za gratulacje po zwycięstwach i słowa otuchy po przegranych. Kto wie, może jeszcze kiedyś wrócę do Polski zanim skończę swoją karierę koszykarską.