- Trenerze, wydaje mi się, że powinienem zagrać - smsa o takiej treści wysłał dzień przed meczem Brandon Roy do swojego szkoleniowca Nate’a McMillana. Ten zgodził się i po zaledwie ośmiu dniach od artroskopii prawego kolana, lider Blazers pojawił się na parkiecie! Co więcej, w ważnym momencie trafił trójkę, a jego Smugi ostatecznie pokonały Słońca i wyrównały rywalizację na 2:2.
- Nie czułem się dobrze siedząc w szatni i wiedząc, że mogę pomóc drużynie. Musiałem więc błagać trenera - mówił po meczu z uśmiechem Roy. Jego powrót dał wiarę zespołowi, ale także pomógł w czysto koszykarskim aspekcie. Podwajany przez wszystkie poprzednie mecze LaMarcus Aldridge w końcu miał nieco więcej przestrzeni do gry i od razu wykorzystał, zdobywając 31 punktów i 11 zbiórek. - Od razu jak on się pojawił w grze, trafiłem swój pierwszy rzut bez żadnej obrony. Pomyślałem sobie wtedy: dzięki Bogu, że on wrócił - dodał podkoszowy PTB.
Goście nie mogli tego dnia pokazać swojej ulubionej, szybkiej gry. Nie tak skuteczny jak ostatnio był Jason Richardson. Phoenix długo trzymali się blisko Portland, lecz w ostatniej odsłonie zdobyli tylko 15 oczek. - Nie graliśmy z taką energią, jaka jest potrzebna, aby ich pokonać - podsumował Alvin Gentry, trener zespołu z Arizony. Piąty mecz w poniedziałek w Phoenix.
Portland Trail Blazers - Phoenix Suns 96:87 (26:27, 28:23, 20:22, 22:15)
Portland: LaMarcus Aldridge 31 (11 zb), Andre Miller 15, Jerryd Bayless 11, Nicolas Batum 10, Brandon Roy 10, Marcus Camby 8, Juwan Howard 8, Rudy Fernandez 3, Martell Webster 0.
Phoenix: Amare Stoudemire 26, Steve Nash 15, Jason Richardson 15, Grant Hill 9 (12 zb), Leandro Barbosa 8, Channing Frye 7, Jarron Collins 4, Jared Dudley 2, Louis Amundson 1, Goran Dragic 0.
Stan rywalizacji: 2:2
Zadziwiająco łatwo Milwaukee Bucks pokonali u siebie Atlantę Hawks i odrobili nieco strat w ogólnej rywalizacji, gdzie Jastrzębie prowadzą już tylko 2:1. Prawie 70. proc. skuteczność w pierwszej odsłonie pozwoliła szybko wysforować się na prowadzenie 36:19. Goście przez trzy kwarty trafiali na mizernej 32. proc. skuteczności, nie mając żadnych atutów, aby przeciwstawić się Kozłom. - Wyszliśmy na ten mecz z dużą dawką energii. Wiedzieliśmy, że to będzie jedyna droga do tego, aby wygrać - powiedział John Salmons, autor 22 punktów.
W trzeciej kwarcie koszykarze ze stanu Georgia wzięli się do pracy i zredukowali deficyt do dziewięciu oczek. Wszystko za sprawą najlepszego w ich szeregach Joe Johnsona (25 punktów). Niestety dla nich, na nic więcej tego dnia nie było ich stać. - Piłka krążyła nieco szybciej. To nasz styl gry - dzielimy się nią i wielu zawodników jest zaangażowanych w grę - dodał Luc Richard Mbah a Moute, zdobywca 12 punktów dla Bucks.
Przed meczem w lekceważących i drwiących słowach wypowiadał się Josh Smith, który m.in. stwierdził, że w Milwaukee "nie ma nic do roboty". Skrzydłowy Jastrzębi miał siedem punktów oraz 12 zbiórek. - Mieszkam w Atlancie, zostanę w Atlancie, gram dla Atlanty i kocham Atlantę. Nie powiedziałem nic na ich fanów. Nie powiedziałem nic, co nie byłoby prawdą - tłumaczył się Smith.
Spotkanie numer cztery w poniedziałek, w Milwaukee.
Milwaukee Bucks - Atlanta Hawks 107:89 (36:19, 16:21, 26:17, 29:32)
Milwaukee: John Salmons 22, Jerry Stackhouse 16, Brandon Jennings 13, Luc Richard Mbah a Moute 12, Ersan Ilyasova 11, Luke Ridnour 11, Kurt Thomas 8 (13 zb), Carlos Delfino 6, Primoz Brezec 4, Dan Gadzuric 2 (10 zb), Royal Ivey 2, Charlie Bell 0.
Atlanta: Joe Johnson 25, Zaza Pachulia 16, Jamal Crawford 11, Al Horford 10, Marvin Williams 8, Josh Smith 7 (12 zb), Mike Bibby 6, Jeff Teague 4, Mario West 2, Maurice Evans 0, Joe Smith 0.
Stan rywalizacji: 2:1 dla Atlanty
- Wielu ludzi nie spodziewało nas się na tym etapie. Kiedy już tu jesteśmy, ludzie zaczęli mówić, że przegramy do zera lub podobne rzeczy. My jednak jesteśmy świadomi tego jak mocno trenujemy i na co nas stać - mówił po meczu Kevin Durant, zdobywca 22 punktów dla OKC. Rewelacja sezonu zasadniczego prowadziła niemalże od początku do samego końca. Przez ostatnie trzy kwarty przewaga ta wynosiła co najmniej 10 oczek. Co najbardziej zaskakujące, Thunder wygrali walkę na deskach w stosunku 50:43, mimo że w drużynie Lakers jest przecież tandem wieżowców Gasol-Bynum.
- To był wielki mecz, bo graliśmy przeciwko jednemu z najlepszych zespołów. Przed meczem powiedziałem chłopakom, że Lakers wykonali świetną robotę w dwóch spotkaniach u siebie. Teraz przyszedł czas na nas - dodał Scott Brokks, szkoleniowiec Thunder, wyróżniony niedawno nagrodą dla Trenera Roku.
Jego podopieczni byli szybsi, skuteczniejsi i co bardzo ważne - bardziej zmotywowani. Russell Westbrook znów mijał obrońców Lakers jak slalomowe tyczki, zdobywając 18 punktów. Ponad 18-tysięczna publiczność w Ford Center, ubrana w białe koszulki, miała powody do radości, bowiem tego dnia ich pupilom wychodziło dosłownie wszystko. Gospodarzom nie drżała także ręka na linii rzutów wolnych - na 48 prób pomylili się ledwo sześć razy.
- Naszym założeniem było to, że dwa razy wygrać i zakończyć to. To jednak nie stało się realne. Mamy twardą walkę i powinno być ciekawie - przyznał Kobe Bryant, zdobywca 13 punktów. Mecz numer pięć we wtorek w Los Angeles.
Oklahoma City Thunder - Los Angeles Lakers 110:89 (29:17, 26:25, 31:22, 24:25)
Oklahoma: Kevin Durant 22, Russell Westbrook 18, Jeff Green 15, James Harden 15, Eric Maynor 13, Serge Ibaka 8, Nenad Krstic 7, Thabo Sefolosha 5, Nick Collison 4, Etan Thomas 2, Byron Mullens 1, Kevin Ollie 0.
Los Angeles: Andrew Bynum 13 (10 zb), Pau Gasol 13, Kobe Bryant 12, Lamar Odom 12, Derek Fisher 11, Shannon Brown 10, Ron Artest 5, Jordan Farmar 4, Adam Morrison 4, DJ Mbenga 3, Luke Walton 2, Josh Powell 0.
Stan rywalizacji: 2:2
->Świetny występ Gortata! Czytaj więcej o meczu Charlotte - Orlando<-