Rashard Sullivan: Grać mądrze i rozsądnie

Anwil Włocławek wygrywa w lidze mecz za meczem i choć pierwszoplanowe role odgrywają inni koszykarze, istotnym elementem układanki stworzonej przez Igora Griszczuka jest Rashard Sullivan. Amerykanin, choć przed sezonem sprawiał wrażenie nieporadnego, w lidze idealnie odnajduje się jako zmiennik Alexa Dunna, notując po około 8 punktów i zbiorek.

Po okresie przygotowawczym, który trudno określić nawet słowem "poprawny" jeśli chodzi o rezultaty osiągnięte w meczach sparingowych, nikt z kibiców we Włocławku nie zaryzykowałby stwierdzenia, że Anwil zanotuje najlepszy start w PLK od wielu, wielu lat. Wszak przed rozgrywkami podopieczni Igora Griszczuka nie byli w stanie sprostać chociażby PBG Basketowi Poznań czy Treflowi Sopot. Tymczasem po sześciu kolejkach, włocławianie nie przegrali jeszcze żadnego spotkania i tym samym... zaskoczyli samych siebie.

- Szczerze mówiąc, nie spodziewaliśmy, że tak dobrze wejdziemy w sezon. Zwłaszcza po turnieju Kasztelana, gdy przegraliśmy dwa mecze. Przecież pokonał nas wtedy zespół z Sopotu, z którym mieliśmy grać już w drugiej kolejce, a także z Poznania, do którego jechaliśmy po kolejnych kilku dniach. Na szczęście, wszystko dobrze się skończyło - przyznaje Rashard Sullivan, amerykański center w zespole Anwilu.

Czarnoskóry center nie zna jednak odpowiedzi na pytanie, co jest receptą drużyny na odnoszenie seryjnych zwycięstw. Zamiast tego woli wskazać pewne niedociągnięcia, nad którymi jego partnerzy z zespołu, jak i on sam muszą jeszcze pracować. - Zanotowaliśmy kilka meczów, w których osiągaliśmy dużą przewagę i po chwili ją niweczyliśmy, pozwalając rywalowi wrócić do gry. Dlatego chyba jeszcze nie można powiedzieć, że jesteśmy bardzo dobrzy w jakimś elemencie. Z drugiej strony, chyba jesteśmy nieźli, jeśli chodzi o momenty, kiedy przeciwnik nas dogania. Szybciej układamy grę i mamy mocniejsze nerwy. To jest plus - zastanawia się Amerykanin, którego po kilku meczach trzeba ocenić bardzo pozytywnie.

Przed sezonem Sullivan sprawiał bowiem wrażenie koszykarza nieporadnego na parkiecie i zagubionego w taktyce. Popełniał błędy w obronie i w ataku, nie imponując właściwie niczym innym poza wyskokiem. Gdy jednak zaczął się sezon, środkowy jakby przeszedł błyskawiczną metamorfozę i już w pierwszym spotkaniu ligowym miał 10 oczek i cztery zbiórki. Później było tylko lepiej - przeciwko AZS Koszalin zanotował double-double w postaci 16 punktów i 11 zbiórek, a ostatnio w starciu z Polonią Warszawa był od tego o krok - 10 oczek i dziewięć zebranych piłek. Ogółem notuje więc 8,3 punktu i 7,8 zbiórki w każdy meczu.

Na pytanie czy jest usatysfakcjonowany z własnej postawy, 25-latek kręci głową. - Sam nie wiem... Mam świadomość, że w tym czasie, gdy jestem na boisku, daję z siebie wszystko. Na przykład - wychodzę z ławki, a i tak jestem w najlepszej dziesiątce zbierających w lidze - tłumaczy Amerykanin, dodając - W tej chwili najważniejsze jest jednak, że wygrywa zespół. Ja mogę dać kilka punktów albo zbiórek, a i tak będę szczęśliwy, gdy Anwil wygra.

Sullivan to gracz bazujący przede wszystkim na swoim atletyzmie, sprawności i motoryczności. Pod koszami stara się grać siłowo i choć nie zalicza się do najwyższych centrów w lidze (tylko 203 cm wzrostu), ale warunki fizyczne nadrabia skocznością i walecznością. - Pewnie wszyscy wiedzą, że wcześniej grałem w Austrii i Francji, więc miałem okazję przyzwyczaić się do tego, że w Europie gra się bardzo agresywnie - mówi zawodnik, a na pytanie jakimi słowami określiłby samego siebie, odpowiada bez zastanowienia. - Lubię twardą, fizyczną grę, ale pamiętam też, że nigdy nie należy przesadzać. Jak stracisz głowę i będziesz polegał tylko na agresji i sile, to szybko złapiesz faule i usiądziesz na ławkę. Na boisku nie ma miejsca na bezmyślność, trzeba się skoncentrować. Recepta jest więc prosta: grać agresywnie, ale też mądrze i rozsądnie, szczególnie w obronie - kończy swoją wypowiedź.

Źródło artykułu: