W inauguracyjnym spotkaniu Kasztelan Basketball Cup 2009 zmierzyły się ze sobą ekipy PBG Basketu Poznań i PGE Turowa Zgorzelec. Pojedynek wyrównany był tylko w pierwszej połowie, zaś w drugiej do głosu doszli koszykarze z przygranicznego zespołu i pewnie zwyciężyli 86:70.
Mecz lepiej jednak rozpoczęli poznaniacy. Ani Adam Wójcik, ani Robert Witka nie radzili sobie ze środkowym Rajko Kljajeviciem, który już w pierwszej kwarcie rzucił kilka oczek. To właśnie dzięki jego dobrej grze ekipa z Wielkopolski prowadziła po pierwszych dziesięciu minutach 26:21. Na nic zdała się częsta rotacja i presja na całym boisku zgorzelczan.
Na szczęście dla Turowa, Witka, choć fatalnie prezentował się w obronie, co i rusz ogrywał wysokich Basketu, już po kwadransie mając na swoim koncie 12 punktów. Ponadto swoją klepkę odnalazł Wójcik i Turów zmniejszył straty do jednego oczka 32:33. W poczynania ekipy z Poznania tymczasem wkradł się chaos, z rozgrywaniem piłki problemy miał A.J. Graves, co było wodą na młyn dla przeciwników. Kilka punktów po rzutach z półdystansu zdobył Willie Deane i zrobiło się 40:35. Poznaniacy zdążyli jednak zmniejszyć straty tuż przed przerwą i wyszli nawet na prowadzenie 43:40.
Okazało się jednak, że to co podopieczni Eugeniusza Kijewskiego pokazali w pierwszej połowie, to wszystko na co było ich stać w tym meczu. Po zmianie stron Turów z łatwością rozbijał obronę rywala. Do gry obudził się bezbarwny wcześniej Justin Gray, lecz główną postacią ofensywy drużyny ze Zgorzelca nadal był Witka.
Skrzydłowy reprezentacji Polski dobijał niecelne rzuty kolegów z zespołu, albo sam trafiał z dystansu po zagraniach pick and roll i to jego drużyna wygrywała po trzech kwartach 66:60, dzieła zniszczenia dokonując w ostatniej odsłonie.
PBG Poznań pierwsze punkty z gry zdobył dopiero po ponad sześciu minutach. Zgorzelczanie w tym czasie rzucili ich trzynaście, więc na 240 sekund przed ostatnią syreną Turów prowadził już 79:63. Trener Sasa Obradović mógł wpuścić do gry rezerwowy skład, który utrzymał szesnastopunktową przewagę, wygrywając ostatecznie 86:70.
PBG Basket Poznań - Turów Zgorzelec 70:86 26:21, 17:19, 17:26, 10:26
PBG Basket: Kljajević 19, Białek 16, Waczyński 8, Szawarski 7, Cirić 6, Radke 6, Graves 5, Duvnjak 3
PGE Turów: Witka 22, Wójcik 19, Deane 11, Gray 9, Bochno 8, Leończyk 5, Roszyk 4, Strzelecki 4, Jarmakowicz 2, Wysocki 2.
W drugim meczu turnieju we Włocławku niespodziewanie lepsi okazali się goście. Podopieczni trenera Karlisa Muiznieksa pokonali faworyzowany Anwil Włocławek różnicą pięciu punktów, 85:90
Obie drużyny od samego początku skoncentrowały się na głównie ataku, zapominając nieco o defensywie. W szeregach Anwilu skutecznie grali Andrzej Pluta (dwie trójki) oraz Nikola Jovanović (sześć oczek) i gospodarze objęli prowadzenie 16:10. Po chwili serbski gracz dorzucił kolejne trzy oczka, więc wydawać by się mogło, że włocławianie znaleźli właściwy rytm. Nic bardziej mylnego - osiem oczek Iwo Kitzingera spowodowało, że po dziesięciu minutach to goście wygrywali 26:25.
Gra nie zmieniła się w drugiej odsłonie. Zarówno jedni, jak i drudzy nadal kładli nacisk przede wszystkim na ofensywę, a obaj trenerzy rozpoczęli sprawdzanie różnych wariantów taktycznych i ustawienia piątek na parkiecie. W zespole Trefla nieźle radził sobie Saulius Kuzminskas (12 oczek do przerwy) i do spółki z Lawrence’m Kinnardem (o dwa mniej) dominował na tablicach. W drużynie gospodarzy walory znane z reprezentacji potwierdził Krzysztof Szubarga, który zdobył 12 punktów, a także wymusił aż cztery (!) faule pierwszego rozgrywającego Trefla, Cliffa Hawkinsa. Z dobrej strony pokazał się także Kevyn Green, dwukrotnie trafiając z dystansu. Do przerwy obie drużyny remisowały jednak po 46.
Zanim włocławianie zdążyli się zorientować co się dzieje w trzeciej kwarcie, goście zdobyli 14 oczek, z czego 12 rzucił były koszykarz Anwilu, Gintaras Kadziulis. Przy wyniku 60:52 dla sopocian trener Griszczuk zmuszony był poprosić więc o czas. Rozmowa motywacyjna nie przyniosła jednak spodziewanego rezultatu i po trzech punktach rezerwowego Pawła Malesy zrobiło się 73:62.
Podczas gdy zawodnicy Anwilu mnożyli błędy w ostatniej kwarcie meczu, gracze w czarnych koszulkach ze stoickim spokojem kontynuowali dobrą passę. Nie do zatrzymania był Kinnard, który bezlitośnie ogrywał Wojciech Barycza, a kiedy trafił za trzy na pięć minut przed końcem, Trefl prowadził 83:69. Włocławianie doprowadzili jeszcze do emocjonującej końcówki głównie dzięki indywidualnym popisom Szubargi oraz niefrasobliwości graczy z Sopotu, lecz tak naprawdę w tym meczu byli po prostu zbyt nieskuteczni w ataku oraz bezradni w obronie, by pokonać ekipę, która dwa miesiące temu jeszcze nie istniała.
Anwil Włocławek - Trefl Sopot 85:90 (25:26, 21:20, 16:27, 23:17)
Anwil: Szubarga 25, Pluta 17, Jovanović 16, Green 8, Dunn 7, Sullivan 6, Barycz 4, Trimboli 2, Adamczewski 0
Trefl: Lawrence 20, Kadziulis 16, Kuzminskas 16, Kitzinger 11, Stefański 9, Hawkins 5, Malesa 5, Kowalczuk 4, Ratajczak 4