Według "Kanibala" siedmiokrotny król 'Wielkiej Pętli' zrobił w ostatniej edycji Giro d'Italia wszystko, co mógł. - Musimy zdać sobie sprawę z tego, że nie tylko nie był aktywny przez trzy i pół roku, ale i doznał kontuzji na półtora miesiąca przed startem - przypomina złamanie przez Amerykanina obojczyka.
63-letni dziś Belg uważa, że ostatnia edycja Giro nie była trudna, ale za to piękna. - Podobało mi się - mówi w rozmowie z "La Gazzetta dello Sport". - Nie było etapów banalnych, a rywalizacja Mienszowa z Di Luką była ekscytująca. Di Luca zrobił wszystko, co mógł, nawet więcej. By wygrać powinien nawet zaryzykować porażkę. Zachowywał się, jakby miał na sobie różową koszulkę, ale w ten sposób tylko pomagał Mienszowowi - twierdzi.
Faworytem legendy roweru był Amerykanin Levi Leipheimer. - Trochę mnie zawiódł - mówi Merckx. - Kiedy na etapie w Pinerolo [10.] zaproszono mnie do studia telewizyjnego, mówiłem, żeby uważać na Mienszowa, bo to ktoś, kogo nigdy nie widać w wyścigu, ale zawsze w klasyfikacji generalnej. W każdym razie zrobił więcej niż oczekiwano: wygrał dwa etapy, był mocny w górach i na czas, był w stanie dostarczyć emocji.
Podczas Tour de France Merckx nakazuje zwrócić uwagę na dwa nazwiska. - To Alberto Contador, którego uważam za najbardziej utalentowanego, oraz Andy Schleck - zdradza, po czym podaje jeszcze personalia Cadela Evansa.