O kraksie dopiero na mecie dowiedział się włoski sprinter, który odniósł drugie kolejne zwycięstwo w Giro. - Nie wiedziałem o tym wcześniej. Nie widziałem wtedy Cavendisha, ani żadnego innego zawodnika Columbii - mówił.
Zamknął usta
- To nagroda za pracę całego zespołu, to koszulka całej Lpr wielkiego Petacchiego - mówił o sobie i swoim zespole 35-latek ze Spezii, który przekraczając linię mety położył palec na ustach, wskazując niektórym ich zamknięcie.
Petacchi stał się bowiem obiektem ataków włoskich tabloidów. - Gdy wygrywam, zawsze widzicie we mnie winę: że ktoś inny miał problem, a ja tak naprawdę nie byłem najlepszy. Zawsze znajdziecie wytłumaczenia dla moich rywali - powiedział ostro na konferencji prasowej.
- Mam wiele szacunku dla Cavendisha, ale dzisiaj to był mój świetny sprint. Dzisiaj pokazałem, że znów jestem mocny. [Tyler] Farrar był mocny, ale to ja byłem najlepszy - mówił.
Petacchi poprzez oba tegoroczne zwycięstwa w Giro obalił teorię, że może wygrywać tylko wtedy, gdy na ostatnich metrach rozprowadzają go jego słynni koledzy: Alberto Ongarato i Lorenzo Bernucci, których w wyścigu nie ma. - Ale są pomocnicy z Garmin i [Columbia] Highroad, więc jeżeli moi partnerzy "dowiozą" mnie na pięć kilometrów przed metę, to mi wystarczy, bo mogę potem wykorzystać rywali i siąść na ich kole - wyjaśnił.
Sam jest świadom, że nie będzie w stanie utrzymać różowej koszulki po etapie wtorkowym, który kończy się podjazdem. - Myślę, że założy ją tam [Danilo] Di Luca - uśmiechnął się na wspomnienie o swoim liderze z ekipy Lpr.
- Pojechaliśmy dobrze w czasówce [czwarta pozycja], więc mamy pewną przewagę nad innymi. Zauważyłem, że Armstrong i Leipheimer są mocni, więc dobrze będzie przystąpić z pewnym bagażem do jazdy na czas w Cinque Terre - wybiegł już myślami do 12. etapu.
Ostatni raz różową koszulkę założył Petacchi 17 maja 2003 roku w Avezzano. W tamtej edycji Giro wygrał sześć etapów. Rok potem pobił swój wynik: odniósł dziewięć wygranych. W sumie w "różowym wyścigu" ma na koncie 21 etapowych triumfów. Oficjalnie, bo sam liczy sobie jedną drużynową jazdę na czas i etapy anulowane przez dyskwalifikację (sprawa salbutamolu).
- Nie wierzę, że wydarzy się coś ważnego - mówi o etapie wtorkowym. - Giro jest długi i marnowanie energii na czwartym etapie byłoby błędem. Wielcy będą czuwali - dodaje.
Żal Viscontiego
- Złamałem dwa promienie - przyznał Filippo Pozzato (Katiusza), wyprzedzony na finiszu. - Straciłem też potencjał, nawet jeśli pokonanie Petacchiego byłoby bardzo trudne - dodał.
Marzio Bruseghin, który dwa z trzech zwycięstw w swojej karierze odniósł w Giro, został skontrowany na własnej ziemi. - To było jedyne miejsce, gdzie mogłem zaatakować [3 km przed metą]. Chcę podziękować wszystkim tym ludziom, którzy mnie dopingowali - mówił o swoich de facto sąsiadach. - Można powiedzieć, że granica, gdzie jestem lubiany, leży tam, gdzie kończy się produkcja prosecco - śmiał się mając na myśli popularne wino, reklamowane na trasie.
Popularny hodowca osiołków, który podczas lokalnych obchodów karnawału sam został przebrany za osła, przyznał, że poniedziałek w jego rodzinnych stronach (urodził się w Conegliano) był najpiękniejszym dniem w karierze z punktu widzenia emocjonalnego.
Prześcignięty na 200 m przed metą Giovanni Visconti (ISD) żałował końcówki. - Lepiej byłoby zająć piąte czy szóste miejsce w sprincie - przyznał.