Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Jak czujesz się po pokonaniu Półwyspu Arabskiego na rowerze? Skąd taki pomysł?
Kamil Knapczyk, kolarz-amator, podróżnik: Czuję się dobrze, wróciłem do Polski i odpoczywam. Wyprawa nie była dla mnie czymś nowym. Na rowerze jeżdżę od wielu lat. Mam za sobą podobne ekspedycje. Jeździłem już po obu Amerykach, Europie, Afryce, więc zostały Azja i Australia. Jako że względy finansowe sprawiają, że Australia jest dla mnie na ten moment niedostępna, to padło póki co na Półwysep Arabski.
W ostatnim czasie nie jest to spokojny region. Miałeś obawy o bezpieczeństwo?
Tak, ale mogę teraz z własnej perspektywy powiedzieć, że wyolbrzymiamy pewne rzeczy i strach ma wielkie oczy. Okazało się, że mieszkają tam sami życzliwy ludzie i byłem zszokowany, jak bardzo! Wielokrotnie zapraszali mnie do swoich domów. Czasem odcinki między jedną a drugą miejscowością na pustyni były duże, ale moim problemem stawał się nadmiar wody! Ludzie zatrzymywali się, pytali, czy potrzebuję jedzenia i picia. To mnie zaskoczyło najbardziej, że tak bardzo się troszczyli o mnie.
ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak dziś jest legendą. "Wychowałem się na blokowisku"
Jak twoje wyprawy wyglądają od strony organizacyjnej? Zakładasz dany dystans dzienny do pokonania?
Z planowaniem u mnie jest słabo. Nie chcę planować, bo założenia mogą się nie sprawdzić. Wtedy w głowie może się rodzić złość. Wsiadam na rower i chcę dojechać z punktu A do B. Wyprawa startowała w Ammannie w Jordanii, ale tylko dlatego, że znalazłem bilet lotniczy z Krakowa za 350 zł, z czego 80 zł to koszt osoby, a 270 zł za transport roweru.
Pojechałem na żywioł. Wiedziałem, że chcę zobaczyć Bagdad i kilka innych miejsc. Głównym priorytetem była po prostu jazda na rowerze. Nie lubię zimy i od jedenastu lat nie przeżyłem jej w pełni w Polsce, bo co roku gdzieś uciekam na rowerze. Dwa, motywują mnie kwestie zdrowotne. W regionie arabskim nie narzekałem na głód, jadłem bardzo dobrze, a i tak wróciłem z wyprawy chudszy o 9 kg.
Dla mnie rower jest też ważny pod względem zdrowia psychicznego. Ludzie często wybierają psychologa, a dla mnie najlepszym kompanem jest rower. Gdy jadę na miesięczną wyprawę, z dala od ludzi, to mam czas, by wszystko sobie w głowie poukładać. Potem starcza mi sił i wigoru na cały rok. Gdy nadchodzi listopad, pierwsze przymrozki, zaczynam myśleć o kolejnej wyprawie. Nawet znajomi zaczynają wtedy pytać, gdzie tym razem będę jeździł rowerem.
Jeździłeś też rowerem po torze znanym z F1 - Yas Marina.
Chciałem to zrobić w Kuwejcie i Bahrajnie, ale tam nie trafiłem na dni otwarte torów. Udało się w końcu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Tor w Abu Zabi oferuje przejazdy dla rowerzystów trzy razy w tygodniu, o ile nie ma tam jakichś zawodów. Wszystko po to, aby propagować uprawianie sportu. Zgodnie z kierunkiem jazdy bolidów F1 można jeździć na rowerze, a pod prąd można biegać albo spacerować.
Każdy, kto chce wziąć w tym udział, musi się zarejestrować online. Jest to darmowe. Chodzi tylko o to, aby wiedzieli, kto znajduje się na torze. Jeśli ktoś nie ma roweru, może go za darmo wypożyczyć. Do wynajęcia są różne rodzaje rowerów - od dziecięcych, MTB, a kończąc na szosowych. Jeśli ktoś będzie turystycznie w Abu Zabi, to bardzo polecam.
Były momenty, w których miejscowa policja stworzyła jakiś problem?
Chciałem wjechać do Iraku od strony Jordanii. Okazało się, że to terytorium aż do granicy Bagdadu nie jest bezpieczne. Mniej więcej co kilometr wybudowany jest fort z piasku. Są tam wieże obserwacyjne, posterunki wojska. Uwziąłem się jednak, by przejechać tę trasę. Pierwsze 100 km pokonałem, ale później żołnierze nie pozwolili. Zaczęła się długa telenowela, bo wojskowi eskortowali mnie 300 km.
Na przestrzeni 300 km 30 razy zmieniałem pojazd, bo tam każdy posterunek ma swój region i żołnierze nie mogą jechać dalej. Byłem przekazywany z jednego auta do drugiego. Jeśli to był jakiś pick-up, to dawaliśmy rower na pakę. Zdarzało się jednak, że przyjeżdżał wojskowy Hummer, a tam rower nie wchodził. Żołnierze się denerwowali, bo musieli jechać wolno, więc zaproponowałem, że pojadę obok i będę się trzymał klamki.
W Iraku mówili mi, że to kwestie bezpieczeństwa. Transport się jednak przeciągał, bo ktoś z danego posterunku akurat po mnie nie wyjechał. Dochodziło do kuriozalnych sytuacji, że zatrzymywaliśmy się na środku pustyni, bo kończył się obszar jednego posterunku, i w środku nocy czekaliśmy na kolejny patrol. To nie było bezpieczne i wyobraźnia płatała figle, bo myślałem sobie, a co jeśli dojdzie do jakiegoś ataku terrorystycznego? Dopytałem wojskowych i powiedzieli, że ostatni miał miejsce cztery miesiące wcześniej.
Była też sytuacja, która mnie zmroziła. Dojeżdżaliśmy do posterunku, który znajdował się na wiadukcie. One w Iraku są szczególnie chronione. Jechałem na rowerze, trzymając się klamki w Hummerze, aż nagle zobaczyłem zieloną kropkę na asfalcie. Ona po czasie przeniosła się na moją klatkę piersiową. Pomyślałem sobie, czy mój konwojent na pewno przekazał, że wiozą turystę na rowerze? Czy może zaraz nastąpi strzał?
Jeszcze czymś zaskoczył cię Półwysep Arabski?
Spodziewałem się, że Irak będzie biedniejszy. Tymczasem przeważały samochody terenowe, pick-upy dobrej klasy. Z pojazdów osobowych często widziałem Dodge'a Chargera, więc to nie jest tak, że tam bieda piszczy i ludzie jeżdżą na osiołkach. Widać tam, że wojna w Iraku skończyła się kilka lat temu i społeczeństwo pootwierało z powrotem swoje biznesy i stara się żyć. W Iraku oczywiście zależy to od regionu. Gdzieś na północy jest gorzej, ale w okolicach Bagdadu można być zaskoczonym na plus.
Podczas takiej wyprawy masz jakieś wsparcie organizacyjne na miejscu?
Nie, to mój indywidualny przejazd. Wsparcie mam w Polsce takie, że najbliższa mi osoba dostaje moją lokalizację. Rano i wieczorem wysyłam jej swoje położenie, stąd ona wie, gdzie idę spać i co się dzieje. W Kuwejcie przypadkiem trafiłem na Polonię, która się mną trochę zaopiekowała. Dzięki tym ludziom nawiązałem inne kontakty, chociażby w Rijadzie, Dosze i Abu Zabi. Arabowie są bardzo gościnni i troskliwi, ale Polonia też.
Ponad 4 tys. km w 31 dni. Przygotowujesz się jakoś specjalnie do takich wypraw?
Często słyszę inne: czy po takim dystansie boli mnie tyłek? Odpowiadam, że nie. Rocznie pokonuję co najmniej 10 tys. km, więc organizm jest przystosowany do tego, że wsiadam i jadę po 8-9 godzin. Znam już swoje ciało na tyle, że wiem, gdy np. jestem mniej wyspany albo jadę pod wiatr, to muszę odpuścić. Pod względem fizycznym nie mam żadnych obaw. Robię to tak długo, że świetnie odczytuję sygnały z organizmu.
A różnica temperatur? Bo uczestnicy Rajdu Dakar w Arabii Saudyjskiej potrafią narzekać na przymrozki w nocy, gdy śpią na środku pustyni.
Odnoszę wrażenie, że Dakar dawniej był dla prawdziwych facetów z jajami, a od kilku lat to zabawa dla bogatszych ludzi, którzy szukają przygody. Robi się 3-5 st. C, a uczestnicy rajdu narzekają na temperaturę. To trochę nie przystoi. Faktycznie momentami temperatura spadała poniżej 0 st. C, ale jeśli cały dzień jechałem na rowerze, a potem śpię w namiocie, a następnego dnia robię to samo, to tym samym uczestnik Dakaru nie powinien narzekać.
Byłem jednak zaskoczony tym zimnem. Myślałem, że będzie cieplej. Spotykałem jednak ludzi, którzy mówili, że to najgorsza zima od lat.
Do takich wypraw potrzeba rower z najwyższej półki?
Właśnie nie! Mam wprawdzie rower karbonowy, który kosztuje kilkanaście tysięcy, ale na wyprawach jeżdżę jednak na takim, za który zapłaciłem 350 dolarów kilka lat temu, gdy mieszkałem w Stanach Zjednoczonych. Doszedłem do wniosku, że niekoniecznie chcę jeździć na rowerach szosowych, bo kierowcy u nas wyprzedzają na żyletki, machają do kolarzy. Na tym rowerze za 350 dolarów pokonałem już ponad 50 tys. km i nigdy mnie nie zawiódł.
Strach jeździć po Polsce na rowerze w porównaniu do innych krajów?
Wszędzie trzeba mieć oczy dookoła głowy. Również na Półwyspie Arabskim były momenty, gdzie więcej patrzyłem za siebie niż przed. W Polsce jest jednak dużo do poprawy. Boli mnie, że mamy w kraju wojnę kierowców samochodów z kolarzami. Ci pierwsi czasem nie rozumieją, że rowerzysta jedzie po drodze, choć ma do wyboru ścieżkę, ale ona jest wykonana z kostki brukowej albo fatalnego asfaltu. Po tym nie da się jechać rowerem szosowym z wąskimi oponami.
Kolarze też nie są święci, bo zdarza im się wymuszać albo przejeżdżać na czerwonym świetle.
Spotkałeś się z sytuacją, że kierowca wyszedł z samochodu i miał pretensje?
Nie, ale kilkukrotnie zdarzyło się, że jechałem drogą asfaltową przez las, samochód mnie wyprzedzał i zjechał na swój pas centymetry przed nosem. Proszę to sobie wyobrazić, bo pęd powietrza powoduje, że rowerzystę wtedy "zamiata" z drogi. W Stanach Zjednoczonych, gdy jechałem z Kalifornii na Florydę, dwukrotnie zostałem zepchnięty z trasy. Amerykanie ciągnęli długie przyczepy kempingowe i nie byli przyzwyczajeni, że mają gdzieś tam kolarza za sobą.
Gdzie będzie kolejna wyprawa?
Mam cichą nadzieję, że trafią się mecenasi kolarstwa romantycznego, którzy wesprą pomysł jazdy po Australii, ale póki co chcę dalej eksplorować Azję. Półwysep Arabski to tylko mały kawałek na tle całego kontynentu. Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenistan, Tadżykistan - te kierunki mnie kręcą.
Rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty