Kolarze Tinkow wygrali dwa etapy na Giro d'Italia 2008. W lipcu natomiast nastąpił już poważny zgrzyt w relacjach Tinkowa ze współzarządcami zespołu: zatrudniony w roli dyrektora generalnego został Andriej Czmil. Relacje między obu panami nie układy się dobrze od początku. W sierpniu Tinkow ogłosił rozstanie ze wspierania ekipy. Największym sponsorem został po nim holding Itera na czele z byłym torowcem Igorem Makarowem.
- Dogadaliśmy się w maju. Makarow wszedł do zespołu. Ja byłem prezesem, on miał płacić podatki. Z jakiegoś powodu podczas Tour de France powiedział mi, że jego stary przyjaciel Czmil chciałby się też zaangażować w naszą grupę. Powiedziałem wtedy: "po co nam dwóch kapitanów na jednej łodzi, kiedy taki układ zawsze prowadzi donikąd?" - wyznał Tinkow.
Czemu panowie nie potrafili się dogadać? - Próbowałem współpracować z Czmilem. Jestem prezesem a on nie miał żadnego stanowiska, był tylko reprezentantem zespołu, więc była to skomplikowana sytuacja. Dla mnie kolarstwo jest, było i zawsze będzie pasją, uczuciem. Wspierałem zespół nie żeby szukać dla siebie pieniędzy. Dla Czmila kolarstwo jest biznesem i jestem pewien, że on chciałby na tym interesie trochę zarobić. Po prostu nasze punkty widzenia były różne.
- Moim celem było zbudowanie najlepszego rosyjskiego zespołu. Jak Astana w Kazachstanie, chciałem, żeby rosyjski team wygrał Giro a może i Tour de France. Nie dbam o pieniądze; włożyłem w ten zespół siedem milionów euro przez trzy lata. Nie zostałem zmuszony do opuszczenia zespołu. Nikt nie powiedział mi: "musisz stąd odejść" - jasno naświetlił sytuację Tinkow.
Wszystkie duże transfery do Katiuszy zostały dograne przez Tinkowa wspólnie z Czmilem, więc jednak nie była to taka bezowocna współpraca. - Nie byłem wmieszany tylko w pozyskanie Danilo Napolitano i Laszlo Bodrogiego. Pozzato, Steegmans, Karpiets i Boczarow przyszli do zespołu ze względu na mnie a teraz są wkurzeni, że odchodzę.
- Wierzę, że pensje kolarzy mogą spokojnie spaść o 30-40 procent - skomentował system wynagradzania zawodników. Budżet Katiuszy będzie oscylował między 15 a 20 mln euro, co pozwoliło obecnym włodarzom ekipy zatrudnić np. Robbiego McEwena.
Tinkow nadal wierzy w to, że rosyjska flaga zatrzepoce kiedyś nad Polami Elizejskimi w Paryżu i to dzięki grupie kolarskiej, w której on będzie pracował. - Może powrócę za trzy, cztery, pięć a może za osiem lat kiedy będziemy mieli w Rosji kogoś, kto będzie w stanie wygrać [Tour] - przyznał. Dodał także, że wycofuje się z kolarstwa również ze względu na gigantyczne afery dopingowe.
Rosyjski biznesmen za największe sukcesy w ciągu trzech lat wspierania zespołu Tinkoff uważa podwójne zwycięstwo etapowe na ostatnim Giro (Pavel Brutt i Wasilij Kirijenka). Nie żałuje przy tym wejścia ze swoimi funduszami do kolarstwa. - Moja żona zabije mnie za to co wydałem na sport. Ale nie żałuję żadnego dnia z tych ostatnich trzech lat. Zyskałem mnóstwo doświadczenia i jeśli powrócę kiedyś to już wiem co muszę zrobić i jak to zrobić.