Wielu malkontentów przepowiadało Albertowi Sosnowskiemu wstydliwą klęskę. Tak się nie stało, choć Polak wyszedł na ring usztywniony i na początku miał spory problem z oswojeniem się z presją. Nie dał się jednak zepchnąć do głębokiej defensywy. Witalij Kliczko miał inicjatywę, wywierał niesamowity nacisk na oponenta, ale na tym etapie rywalizacji nie zyskał jeszcze przewagi, która mogłaby poskutkować nokautem.
Z upływem czasu "Dragon" rozluźnił się i zaczął boksować lepiej. W drugiej odsłonie Ukrainiec kilka razy przebił się przez jego gardę, ale te akcje nie pozostawały bez odpowiedzi, bo Sosnowski dobrze pracował lewą ręką. Kilka razy udało mu się trafić przeciwnika, choć siła tych ciosów nie była zbyt duża.
W piątej rundzie Polak znalazł się w niebezpieczeństwie. Przez chwilę przyjął nieco za odważną taktykę i nadział się na bolesną kontrę. Efekt? Zachwiał się i zaczął "pływać" w ringu. Na szczęście ten stan nie trwał długo, choć trzy minuty później doszło do dość podobnej sytuacji.
W drugiej połowie pojedynku "Dragon" zaczął tracić siły. Trudno się temu dziwić, bowiem nieustannie znajdował się pod presją. Kliczko nie odpuszczał nawet na moment, cały czas przesuwał się do przodu i wymuszał na Polaku stuprocentową koncentrację. Mimo problemów kondycyjnych, Sosnowski nie pozostawał bierny na akcje Ukraińca. Odgryzał się pojedynczymi ciosami, pokazując nieprawdopodobny charakter. I właśnie za te cechy naszemu reprezentantowi należą się ogromne brawa.
Do egzekucji doszło w dziesiątej rundzie. Czempion zepchnął "Dragona" do narożnika i najpierw trafił go lewym, a następnie prawym prostym. Pierwsze uderzenie nie było jeszcze zabójcze, jednak po drugim Polak usiadł na ring i nie był już w stanie kontynuować walki. W tym momencie sędzia ogłosił koniec.
Witalij Kliczko obronił w sobotę mistrzostwo świata WBC, odnosząc 40. zwycięstwo w zawodowej karierze (38. przed czasem). Sosnowski doznał natomiast 3. porażki (2. przed czasem). Mimo to warto pochwalić Polaka, który dostarczył kibicom wielu emocji i dał z siebie absolutnie wszystko. Po raz kolejny jednak przekonaliśmy się, jak wielkim mistrzem jest "Doktor Żelazna Pięść". Ukrainiec perfekcyjnie wykorzystał przewagę fizyczną i mimo niesamowitej ambicji rywala, nie dał się skrzywdzić.
Występ w Gelsenkirchen, choć zakończony przegraną, powinien otworzyć przed "Dragonem" nowe możliwości. Nasz reprezentant pozostawił po sobie dobre wrażenie. W przeciwieństwie do kilku innych rywali Witalija Kliczko, nie był zainteresowany wyłącznie zainkasowaniem wysokiej gaży, lecz podjął walkę i chciał zdobyć pas. Nie udało mu się to, ale głównie dlatego, że przeciwnik jest absolutnym dominatorem w królewskiej kategorii.