Początek pojedynku był dość obiecujący. Pretendent ruszył do ataku i był niezwykle aktywny. Witalij Kliczko znalazł się pod presją i, co zdarza mu się niezwykle rzadko, momentami się bronił. Problem Chrisa Arreoli polegał jednak na tym, że nie potrafił on wyprowadzić skutecznego ciosu, a sam musiał uważać, by nie nadziać się na zabójczą kontrę przeciwnika.
W drugiej rundzie Ukrainiec wyprowadził dwa potężne uderzenia prawą ręką. W odpowiedzi pięściarz z USA próbował bić przeciwnika na korpus. Ta przepychanka nie przyniosła jednak żadnego przełomu.
Na pierwszy czysty cios w wykonaniu pretendenta trzeba było poczekać do siódmej odsłony. Wówczas Arreola trafił rywala w głowę i wydawało się, że nadchodzi jego szansa na zwycięstwo. Mistrz świata pokazał jednak klasę i doświadczenie. Szybko opanował sytuację i znów prowadził walkę w półdystansie, wykorzystując ogromny zasięg ramion.
W kolejnych rundach Amerykanin nadal był aktywny, lecz nie potrafił znaleźć skutecznego środka na zrobienie swemu oponentowi jakiejkolwiek krzywdy. Tymczasem Kliczko zyskiwał coraz większą przewagę. Posiadał więcej sił, z łatwością przebijał się przez gardę Arreoli i aplikował mu coraz więcej ciosów. Efekt? Twarz boksera z USA wyglądała coraz gorzej, pojawiła się na niej krew i sytuacja na ringu zaczęła przypominać oczekiwanie na egzekucję. Dostrzegli to sekundanci pretendenta, którzy po dziesiątej rundzie postanowili go poddać.
Podczas gali w Los Angeles ukraiński mistrz świata odniósł 38. zwycięstwo w zawodowej karierze (37. przed czasem) i obronił pas federacji WBC. Amerykanin doznał natomiast pierwszej porażki. Wcześniej miał na koncie 27 wygranych pojedynków (24 przed czasem).