To był przedziwny konkurs olimpijski. W 2018 roku podczas rywalizacji na skoczni normalnej w Pjongczangu wiatr płatał figla zawodnikom. Dla naszej reprezentacji konkurs do pewnego momentu układał się cudownie (poza występem Dawida Kubackiego). Po pierwszej serii prowadził bowiem Stefan Hula, wyprzedzając z solidną przewagą drugiego Kamila Stoch. Wydawało się, że co najmniej jeden medal dla Polski tamtego dnia to pewniak.
Skoki narciarskie jednak potwierdziły, że w sporcie nie ma nic pewnego. Druga seria konkursowa była jeszcze bardziej koszmarna niż pierwsza i nie chodzi o fakt, że obaj Polacy wypadli poza podium, ale o warunki, w jakich toczyła się rywalizacja. Przez bardzo mocny wiatr pod narty liczniki po prostu oszalały i wydawało się, że kilku skoczków zostało pokrzywdzonych przy odejmowaniu punktów za wiatr. Wśród nich był Stefan Hula.
Polak w drugiej serii oddał skok na taką samą odległość jak Kamil Stoch, czyli 105,5 metra. Po początkowych wskazaniach wiatromierzy mogliśmy być pewni, że Hula będzie miał medal. Po chwili jednak liczniki kompletnie zwariowały i Polakowi odjęto ponad 18 punktów za bardzo korzystne warunki. To zabrało mu medal. Hula zajął ostatecznie 5. miejsce, przegrywając jeszcze z Kamilem Stochem. Do trzeciego Roberta Johanssona Polacy stracili odpowiednio 0,4 oraz 0,9 pkt.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus wpływa na igrzyska. Tracimy przez to szanse na sukces
- W pierwszej fazie brakowało noszenia, później pojawiły się punkty z kosmosu - komentował Hula na gorąco po konkursie w rozmowie z TVP.
- Nie wiem, jakim cudem odjęto Stefanowi tyle punktów. Byłem w szoku. Przez radio cały czas dostawałem informacje, że warunki są słabe. Komu, jak komu, ale Stefanowi się ten medal należał - za jego wytrwałość, cierpliwość i walkę do końca - podkreślał z kolei Adam Małysz cytowany przez Radio RMF FM.
Jednak nie tylko Hula miał prawo czuć się pokrzywdzony. Niebywałą sytuację oglądaliśmy podczas skoku Simona Ammanna, który oddawał go... dwa dni. Szwajcar po pierwszej serii zajmował 11. miejsce. Przed drugą próbą zasiadł na belce o godzinie kilka minut przed północną czasu lokalnego, ale kilka razy był wycofywany z belki przez złe warunki i ostatecznie skok oddał po północy. Czekał na niego ponad 10 minut. W tym czasie był ogrzewany kocami przez obsługę techniczną zawodów.
Po tym, jak Ammann oddał skok, wyglądał na uradowanego i nie ma wcale, co się dziwić. "Gdybym nie był tam na górze zdenerwowany, to pewnie bym zamarzł na belce. Myślałem, że moje nogi nie będą pracować przy wybiciu z progu" - napisał po konkursie na Facebooku Szwajcar, który ostatecznie utrzymał miejsce z pierwszej serii i był 11.
Ostatecznie najlepszy na skoczni normalnej okazał się Andreas Wellinger. Podium uzupełnili Norwegowie: Johann Andre Forfang oraz Robert Johansson.
Zobacz sytuację Simona Ammanna z Pjongczangu:
Czytaj także:
Będzie sensacyjny medal w konkursie skoczków? 19-latek pokazał, jak się to robi
Co za pech! Wywrotka polskiej sztafety