"Pan minister jest Pinokiem polskiego sportu", "próbuje na siłę upolitycznić polski sport", "szkoda, że sam nie wciela swoich postulatów w ministerstwie" - to tylko niektóre z zarzutów, jakie ostatnio kierował pod adresem ministra sportu szef PKOl Radosław Piesiewicz. Takie stawianie sprawy nie wróży szybkiego rozejmu. Wojenka na słowa i czyny ze Sławomirem Nitrasem trwa w najlepsze.
Spór mocno godzi w interesy sportowej organizacji, ale działacz i tak nie ma zamiaru się zatrzymywać i przy każdej okazji dolewa oliwy do ognia. Można by pomyśleć, że postępowanie Piesiewicza to podcinanie gałęzi, na której sam siedzi. A jednak - jak się dowiadujemy w środowisku i otoczeniu prezesa - jego pewność siebie ma podstawy.
PKOl pochwalił się ostatnio podpisaniem kontraktu sponsorskiego z producentem opakowań papierowych "Kram" oraz siecią sklepów sprzedających mrożonki "Wesoła Pani". Ale wiadomo, że żadna z tych umów choćby w części nie zastąpi wsparcia Orlenu, Enei, czy Tauronu. W 2023 roku spółki Skarbu Państwa przelały na konto PKOl 32,5 mln, a rok temu do września było to 26,3 mln złotych. Już wiadomo, że tych pieniędzy w tym roku zabraknie.
ZOBACZ WIDEO: Aida Bella zrobiła karierę poza sportem. "Prawdziwe zderzenie z biznesem"
Piesiewicz nie traci jednak dobrego humoru, bo choć sam sygnalizuje, że bezprecedensowe pozbawianie PKOl wsparcia z największych spółek może zagrozić stabilności finansowej, to wie, że to nie utrudni wyjazdu polskich sportowców na najbliższe zimowe igrzyska w 2026 roku.
Pomoc z zagranicy
Jego pozycja - jak słyszymy od chcących zachować anonimowość kilku członków zarządu PKOl - wciąż jest niezagrożona, a wszystkie działania ministra Nitrasa mające na celu "zagłodzić" organizację są z góry skazane na porażkę. Komitet wciąż będzie w stanie wykonywać najważniejsze zadania, a prezes będzie mógł błyszczeć w mediach.
Okazuje się, że w najgorszym przypadku, najważniejsze działania zostaną sfinansowane przez... MKOl. - PKOl dostanie od międzynarodowego komitetu olimpijskiego z programu lojalnościowego po około 2,5 tysiąca euro za każdego zawodnika wysłanego do Mediolanu na igrzyska - przyznaje nam osoba wtajemniczona w umowy komitetu. - To tradycyjne wypłaty na pokrycie kosztów wyjazdu reprezentacji. Z kolei umowa z Adidasem zapewnia darmowe stroje, a bilety lotnicze do Włoch nie będą drogie. PKOl doskonale wie, że jeszcze zarobi na kolejnych igrzyskach. Organizacja wyjazdu w ogóle nie jest zagrożona - słyszymy.
To zresztą nie koniec, bo nawet w roku nieolimpijskim, to właśnie MKOl będzie największym sponsorem PKOl. Polski komitet podpisał umowę, na mocy której zgodził się, by nie podpisywać umów z firmami działającymi w branżach głównych partnerów MKOl. Dzięki temu co roku na konto polskiej organizacji wpływa, w zależności od kursu dolara, 4-5 mln złotych.
Jeśli dołożymy do tego niedawną umowę PKOl z rządzonym przez PiS urzędem marszałkowskim województwa lubelskiego oraz drobnymi sponsorami, to widać wyraźnie, że organizacja Piesiewicza ma finansową niezależność.
Ale znamienne, że żaden z zapytanych przez nas członków zarządu PKOl nie był w stanie odpowiedzieć, ile pieniędzy znajdzie się w tegorocznym budżecie organizacji.
Koniec przepychu
Konflikt nie będzie jednak bezbolesny, bo od osób związanych z PKOl słyszymy o odchudzaniu kadry pracowniczej i mocnych oszczędnościach w pensjach, a także obcinaniu kosztów na dodatkowe działania komitetu.
W tym roku nic nie słychać choćby o organizacji zimowego pikniku olimpijskiego. Nie ma się zresztą czemu dziwić, bo już samo utrzymanie okazałej siedziby PKOl kosztuje rocznie 2,5 mln złotych. Dodatkowe 5 mln złotych stanowiły do tej pory wydatki na pracowników. Piesiewicz musi uważnie przyglądać się każdej złotówce, ale jednocześnie jest zupełnie spokojny o swoją przyszłość.
Próba "zagłodzenia" PKOl raczej się nie powiedzie, ale ministerstwo nie odpuści, bo wie, że brak pieniędzy na dodatkowe aktywności może wcześniej czy później zniechęcić prezesów poszczególnych związków sportowych do wspierania prezesa PKOl. A przez ostatnie kilka miesięcy Piesiewicz pomagał niektórym związkom, na ten cel przeznaczył blisko 19 mln złotych.
No i podczas kolejnych igrzysk zapewne zabraknie blisko trzech milionów złotych na wysłanie tam kilkudziesięciu działaczy. - Będzie więc nieco biedniej i mniej wystawniej niż w Paryżu, ale da się przeżyć - słyszmy z otoczenia prezesa.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty