Michał Kowalski: W jednej z ostatnich kolejek ligowych rozgromiliście u siebie Naprzód Janów 10:3. Nie można chyba jednak powiedzieć o tym meczu, że był szybki, łatwy i przyjemny?
Mateusz Bryk: Mi osobiście trudno mówić o tym meczu, ponieważ było to kolejne spotkanie, które miałem okazję oglądać z wysokości trybun. Niestety początek potyczki nie ułożył się dla nas korzystnie, gdyż przegrywaliśmy już 0:2. Drużyna Janowa grała naprawdę dobrze, pokazały to właśnie pierwsze fragmenty meczu. No,ale potem już jakoś poszło (śmiech).
Jak ogólnie ocenisz ten sezon w swoim wykonaniu?
- Uważam, że jak dotychczas mogę go zaliczyć do udanych. Na pewno byłoby dużo lepiej, gdyby nie ta kontuzja. Jednak powołanie do reprezentacji narodowej sprawia, że jestem ogólnie zadowolony.
W tym roku świetnie gracie u siebie, ale na wyjazdach zazwyczaj prezentujecie się słabiej. Co może być tego przyczyną?
- Trudno mi jednoznacznie powiedzieć, co jest tego powodem, myślę, iż jest to raczej sprawa nie do wyjaśnienia. Nie można powiedzieć, że lekceważymy drużyny na wyjeździe, czy, że nie jesteśmy dobrze skoncentrowani. Nie w tym tkwi problem, najprawdopodobniej jest to zwyczajna niemoc. Wyniki często pokazywały po prostu brak szczęścia w naszych poczynaniach poza własną taflą.
Wróćmy jeszcze do meczu w Oświęcimiu. Zostaliście rozgromieni aż 1:8. Naprawdę byliście o tyle słabsi, czy ten rezultat można nazwać tylko wypadkiem przy pracy?
- Z pewnością był to tylko i wyłącznie jakiś słabszy dzień i wypadek przy pracy. Tak to właśnie jest w hokeju, że jeśli drużyna złapie wiatr w żagle, to później już idzie naprawdę bardzo łatwo.
W Sanoku podczas turnieju EIHC zadebiutowałeś w reprezentacji Polski. Jakie to uczucie grać z orzełkiem na piersi po raz pierwszy?
- Uczucie niepowtarzalne i bardzo przyjemne, tym bardziej dlatego, że udało się zagrać i wpisać do protokołu meczowego.
Czy według Ciebie naprawdę nie było żadnych szans, aby pokonać Rosję B?
- Szanse są zawsze i z każdą drużyną, ale myślę, że klasa tych zawodników, jacy przyjechali na zawody do Sanoka już świadczyła o tym, iż był to przeciwnik z najwyższej półki. Ponadto występują oni w KHL, najepszej lidze Europy.
W tym sezonie w Jastrzębiu gra Richard Kral, utytułowany hokeista z Czech. Co mógłbyś o nim powiedzieć? Można go nazwać wzorem do naśladowania?
- Z pewnością jest to gracz godny naśladowania, przede wszystkim ze względu na doświadczenie oraz na osiągnięcia, jakie ma na swoim koncie.
Jesteś jeszcze młodym zawodnikiem, jakie są zatem Twoje cele na przyszłość? NHL?
- Myslę, że o NHL mogę zapomnieć (śmiech). Ale moim celem jest, aby grać jak najlepiej w lidze polskiej i systematycznie oraz regularnie podnosić swoje umiejętności. Wiadomo, są jakieś nadzieje na grę poza granicami kraju, ale czas pokaże, jak będzie za kilka lat.
Czy uważasz, iż wobec wzmocnień stać w tym roku JKH na medal w PLH?
- To, czy nawet wobec wzmocnień stać nas na medal, pokaże końcówka sezonu i faza play-off. Pokazaliśmy już, że potrafimy zwyciężać z każdym i mam nadzieję na walkę do końca o jak najwyższe cele.
Co w Twojej opinii jest powodem tak wielu pogromów w tegorocznej PLH? Zróżnicowana klasa drużyn, czy mimo wszystko słaby poziom ligi?
- Mecz meczowi nie jest równy, a powodów może być wiele, chociażby zła dyspozycja w danym dniu. Pozostałe wyniki według mnie pokazują, że liga jest w tym roku bardzo wyrównana.