Tego w F1 nie mieliśmy od dawna. Tak powinna wyglądać [OPINIA]

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Max Verstappen (po lewej) i Charles Leclerc
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Max Verstappen (po lewej) i Charles Leclerc

Końcówka GP Miami to szalona walka czterech kierowców niemal na centymetry. Niemal do samego końca nie był znany rezultat tych pojedynków. O to chodzi w F1, tak powinna wyglądać królowa motorsportu - pisze Jarosław Wierczuk.

Pierwsze GP Miami za nami. Czemu je zawdzięczamy? To chyba w dużej mierze sukces Netfliksa. Przypomnijmy, że przez wiele lat kwestionowano poziom zainteresowanie Formułą 1 w Stanach Zjednoczonych. Tamtejsi fani motosportu niemal od pokoleń, bardzo tradycyjnie związani są z "domowymi" seriami, głównie IndyCar i NASCAR.

Kilka sezonów "Drive to survive", ale również dokument o Michaelu Schumacherze było w stanie obudzić zainteresowanie F1 do poziomu wcześniej tutaj niespotykanego.

Sam tor powstał na ogromnej powierzchni parkingowej i na pierwszy rzut oka… trochę przypomina mi Baku. Dlaczego? Na obu obiektach mamy kombinację bardzo wolnych zakrętów z nagłą zmianą kierunku z długimi prostymi. No i ta bliskość barier. Z tym, że w Miami niezwykle newralgiczna okazała się przyczepność, wyjątkowo mocno uzależniona od toru jazdy. Wystarczyło minimalne odchylenie od optymalnej linii, aby samochód zachowywał się niemal jak na lodzie. To nie ułatwia wyprzedzania.

ZOBACZ WIDEO: Myślisz, że masz zły dzień? To spróbuj przebić tego kolarza

Max Verstappen w kluczowym momencie kwalifikacji popełnił drobny błąd, ale i tak widać było, że Ferrari na pojedynczym okrążeniu nadal jest szybsze. Zaskakiwała jednocześnie niezła forma Mercedesa, szczególnie Lewisa Hamiltona.

A wyścig? Był po prostu genialny. Zwycięstwo Verstappena chyba przekraczało oczekiwania Red Bull Racing. Jednak tym razem, w przeciwieństwie do początku sezonu, "czerwone byki" miały lepsze tempo wyścigowe w stosunku do Ferrari. Element ludzki odgrywał równie kluczową rolę. Verstappen nie tylko dobrze wystartował, choć tu pomogła mu wyraźnie lepsza przyczepność po jego stronie toru, ale był w stanie skutecznie zaatakować Charlesa Leclerca, a następnie rozbudować sporą przewagę.

Dla kontrastu Sergio Perez z Red Bulla nie mógł poradzić sobie z Carlosem Sainzem, nawet w końcówce, kiedy w trakcie neutralizacji, w przeciwieństwie do czołówki, zjechał na dodatkowy pit-stop. Dysponował zatem dużo świeższymi oponami, dodatkowo o bardziej miękkiej mieszance.

Wspomniana końcówka była wręcz epicka. Równoległa walka dwóch teamów, czterech kierowców na centymetry. Tego nie mieliśmy od dawna i właśnie tak F1 powinna wyglądać. Dla Verstappena neutralizacja oznaczała dużą stratę (ok. 8 s przewagi) i jednocześnie spore niebezpieczeństwo utraty prowadzenia. Holender wytrzymał presję, nie popełniając minimalnego choćby błędu, co szczególnie na tym obiekcie nie jest takie oczywiste.

Tym samym kierowca Red Bulla zredukował stratę punktową do lidera klasyfikacji F1, przy okazji zdobywając dodatkowy punkt za najszybsze okrążenie w wyścigu. Verstappen wygrał od początku sezonu wszystkie wyścigi, w których jego bolid nie uległ awarii. I proszę mnie źle nie zrozumieć. Niemal żadne z tych zwycięstw nie było łatwe.

Zarówno Leclerc, jak i Ferrari są na bardzo wysokim poziomie, ale właśnie ta zaciętość rywalizacji czyni aktualny sezon tak spektakularnym. Teoretycznie groziło nam utknięcie z rozdaniem kart z początku sezonu, a to ze względu na znacznie bardziej rygorystyczny limit budżetowy ograniczający rozwój technologiczny w trakcie cyklu Grand Prix, ale jak pokazuje choćby casus Mercedesa i z tym można sobie poradzić.

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
Kolczyki niezgody. Dlaczego w F1 rozpętała się afera o biżuterię?
Lewis Hamilton spotkał się z Michelle Obamą. Poruszył temat aborcji

Komentarze (0)