Pod koniec ubiegłego roku Charles Leclerc podpisał nowy kontrakt z Ferrari, który obowiązuje aż do końca sezonu 2024. Młody Monakijczyk wykazał ogromną wiarę w zespół z Maranello, co może mieć dla niego przykre konsekwencje. Już tegoroczna kampania Formuły 1 pokazała, że włoska ekipa wpadła w kryzys. Sezon 2021 też ma być nie najlepszy w wykonaniu Ferrari.
Biorąc pod uwagę hegemonię Mercedesa w F1, kierowcy z ogromnym talentem marzą o transferze do niemieckiej ekipy. W przypadku Leclerca jest inaczej. - Mercedes wykonuje świetną robotę. Mam ogromny szacunek do ich sposobu działania. Jednak wolę zostać w Ferrari - powiedział Leclerc w "Sport Bildzie".
23-latek podkreślił, że ma jeden cel. - Zamierzam zrobić wszystko co w mojej mocy, aby Ferrari z powrotem wróciło na należne temu zespołowi miejsce - dodał kierowca z księstwa.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Tak piękna Amerykanka dba o swoje ciało
Spora część tegorocznych problemów Ferrari wynika ze zmian w silniku, których wprowadzenie było konieczne po tym, jak Włosi korzystali z nieregulaminowych rozwiązań w sezonie 2019. Leclerc zapytany o możliwość jazdy bolidem z najlepszym silnikiem w stawce, odpowiedział przecząco.
- Nie chcę silnika Mercedesa. Jeżdżę dla Ferrari i jestem z tego dumny. To legendarny zespół w F1. W tej chwili chcę przywrócić blask Ferrari. Chcę, aby nasz silnik i bolid znów były na najwyższym poziomie. Jestem przekonany, że to nam się uda - zapowiedział Leclerc.
Niektórzy już porównują sytuację Ferrari do wydarzeń z połowy lat 90., gdy Włosi też mieli długą passę bez tytułu mistrzowskiego w F1 i ściągnęli do siebie młodego Michaela Schumachera, by wokół niego budować ekipę w przyszłości. Niemiec miał wtedy na swoim koncie dwa tytuły mistrza świata F1, a później w barwach Ferrari dorzucił do swojej kolekcji pięć kolejnych.
Ferrari po raz ostatni wygrało klasyfikację kierowców F1 w roku 2007, w kolejnym sezonie zwyciężyło w zestawieniu konstruktorów.
Czytaj także:
"Zabijanie wyścigów". Ostre słowa kierowców F1
Lewis Hamilton i koniec kariery. Blef ze strony mistrza świata?