F1. Wraz ze sprzedażą Williamsa skończyła się pewna era. Wielka Brytania w odwrocie

Materiały prasowe / Williams / Na zdjęciu: Nicholas Latifi
Materiały prasowe / Williams / Na zdjęciu: Nicholas Latifi

Wielka Brytania to kolebka Formuły 1. Na Wyspach swoje siedziby ma aż siedem z dziesięciu zespołów F1. Jednak wraz ze sprzedażą Williamsa skończyła się pewna era. Żadna z ekip nie bazuje już bowiem na kapitale brytyjskim.

W tym artykule dowiesz się o:

Myślisz Formuła 1, mówisz Wielka Brytania - tak można zobrazować to, co przez dziesięciolecia działo się w F1. Nawet jeśli Ferrari jako jedyny zespół brało udział we wszystkich sezonach królowej motorsportu i ma najwięcej tytułów mistrzowskich, to jednak Wyspy Brytyjskie są kolebką tej dyscypliny.

To właśnie na Silverstone przed 70 laty rozegrano pierwszy wyścig F1, to pochodzący z Wielkiej Brytanii Bernie Ecclestone szefował królowej motorsportu przez ponad cztery dekady, a biura Formuły 1 zlokalizowane są w Londynie. Jednak wraz ze sprzedażą Williamsa w tym sporcie skończyła się pewna era.

Cyrk coraz mniej brytyjski

Przez lata większość zespołów w F1 pochodziła z Wielkiej Brytanii. Pojawiały się nowe podmioty, kolejni biznesmeni i inwestorzy, niektóre teamy w związku z tym zmieniały szyldy, ale jedno pozostawało niezmienne - brytyjski funt utrzymywał Formułę 1. Jednak w ostatnich latach coś się wyraźnie zmieniło.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lewis Hamilton zaskoczył sprzątaczkę. Tego się nie spodziewała

Nawet jeśli teraz siedziby i fabryki na Wyspach ma siedem z dziesięciu zespołów F1, to wraz ze sprzedażą Williamsa amerykańskiej firmie Dorilton Capital w stawce brakuje ekipy z czysto brytyjskim kapitałem.

Williams, kontrolowany dotąd przez rodzinę Franka Williamsa, pozostawał jedyną ekipą, gdzie Brytyjczycy mieli większościowy pakiet kontrolny. Skoro firmę przejęli Amerykanie, to po raz pierwszy w historii w F1 nie mamy zespołu, o którego losach decydowaliby Brytyjczycy.

Znak czasów

Są tacy, którzy bagatelizują "wiatr zmian". Zwłaszcza że fabryki ekip nadal funkcjonują w Wielkiej Brytanii, tam zatrudnienie przy F1 znajdują tysiące osób, a język brytyjski nadal jest wiodącym w padoku. Wydaje się jednak, że w królowej motorsportu dochodzi do nieuniknionego zjawiska - globalizacji i komercjalizacji.

Na przestrzeni lat budżety zespołów rozrosły się do gigantycznych rozmiarów. Same ekipy również liczą znacznie więcej pracowników, niż miało to jeszcze w latach 70. czy 80. Formuła 1 przestała być sportem, w którym zespół mógł funkcjonować w starej szopie, a przecież takie były początki Franka Williamsa w F1.

Dlatego znaczenie Wielkiej Brytanii w F1 będzie maleć, nawet jeśli ze względów historycznych fabryki ekip nadal zlokalizowane będą na terytorium tego kraju. Kluczowe decyzje podejmują jednak ci, którzy utrzymują ten sport, a są to coraz częściej osoby spoza Wysp - chociażby tacy miliarderzy i milionerzy jak Dietrich Mateschitz (Austriak), Lawrence Stroll (Kanadyjczyk) czy Gene Haas (Amerykanin).

Efekt jest taki, że w tej chwili tylko dwóch szefów ekip F1 w paszporcie ma wpisane obywatelstwo brytyjskie. Mowa o Christianie Hornerze, który szefuje Red Bull Racing oraz Claire Williams, która zarządza stajnią z Grove.

Chociaż w przypadku tej ostatniej wkrótce może dojść do zmiany. W końcu prawem nowego właściciela jest obsadzenie stanowisk w zespole po swojemu. I nie byłoby w tym nic dziwnego, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że Brytyjka w głównej mierze przyczyniła się do obecnego kryzysu Williamsa.

Kolejne państwa czekają

To, co dzieje się teraz w Formule 1, jest podobnym zjawiskiem do tego, jakie od lat obserwujemy w piłce nożnej. Zagraniczny kapitał przejął takie kluby jak Paris Saint-Germain czy Manchester City i zrobił z nich europejskie potęgi.

W samej Premier League też coraz częściej kluby należą do obcych inwestorów, a nie Brytyjczyków. Powód jest prozaiczny - dysponują oni grubszym portfelem. Tego trendu nie da się zatrzymać, bo inaczej przyszłość F1 mogłaby stanąć pod znakiem zapytania.

Warto chociażby przypomnieć, jakie obawy mieli fani, gdy Eddie Jordan sprzedawał swoją ekipę. W końcu przejmował ją nieznany w świecie F1 Hindus Vijay Mallya, który jednak uczynił z zespołu pod nazwą Force India ciekawy projekt. Nawet jeśli momentami niedofinansowany, to jednak ekipa Mallyi dwukrotnie zajmowała czwarte miejsce w F1. Gdy Hindus popadł w tarapaty finansowe, zespół przeszedł w ręce kolejnego milionera - Lawrence'a Strolla.

Mallyi w F1 już nie ma, ale trzeba być gotowym na kolejny obcy kapitał. Chociażby z Arabii Saudyjskiej. Sporo się bowiem mówi, że tamtejsze władze chcą mieć w niedalekiej przyszłości nie tylko własny wyścig F1, ale i zespół. Na razie musi im wystarczyć to, że gigant paliwowy Aramco został jednym ze sponsorów F1.

ZespółWiększościowy inwestorKraj pochodzenia
Mercedes Daimler AG Niemcy
Ferrari Exor Włochy
Red Bull Racing Red Bull GmbH Austria
McLaren McLaren Group Bahrajn
Renault Groupe Renault SA Francja
Racing Point Lawrence Stroll Kanada
Alpha Tauri Red Bull GmbH Austria
Alfa Romeo Sauber Holding Szwajcaria
Haas Gene Haas USA
Williams Dorilton Capital USA

Czytaj także:
Williams chce pokonać Ferrari w GP Belgii
Lewis Hamilton niczym "Czarna Pantera"

Źródło artykułu: