Weekend F1 w Singapurze do pewnego momentu należał do Charlesa Leclerca. To Monakijczyk wykręcił najlepszy czas w treningach, a następnie zgarnął pole position w kwalifikacjach. Prowadził też w wyścigu i dyktował tempo rywalom. Stracił jednak pierwsze miejsce wskutek strategii Ferrari, które wcześniej wezwało na pit-stop Sebastiana Vettela.
Vettel wygrał wyścig w F1 po ponad rocznej przerwie, co bez wątpienia podbudowało 32-latka. Za to Leclerc nie ukrywał swojej złości, bo stracił szansę na trzeci z rzędu triumf w obecnym sezonie F1 (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Czytaj także: Kubica skomentował zainteresowanie ze strony Haasa
Tymczasem Ferrari przyznało, że brało pod uwagę zastosowanie team orders, aby to Monakijczyk wygrał Grand Prix Singapuru. - Rozumiem, że Charles był rozczarowany. Starał się wygrać dla nas kolejny wyścig. Zrobił wszystko, co w jego mocy. Czy rozważaliśmy zamianę pozycji? Tak. Uznaliśmy jednak, że lepiej tego nie robić - powiedział "Motorsportowi" Mattia Binotto, szef zespołu.
ZOBACZ WIDEO: Wkurzony Robert Kubica. Wtedy przeklina po włosku
Leclerc dojechał do mety 2,6 s za Vettelem i równocześnie ledwie 1,2 s przed Verstappenem. Dlatego dokonanie zamiany pozycji na ostatnich metrach wyścigu F1 byłoby trudne, bo mogłoby się okazać, że kierowca Red Bulla przedzieliłby duet Ferrari.
Czytaj także: Robert Kubica tryska dobrym humorem
Binotto wytłumaczył też dlaczego zespół zdecydował się na dość wczesny pit-stop Vettela. - Chcieliśmy zablokować w ten sposób Hamiltona, do tego istniało ryzyko ze strony Verstappena. Efekt osiągnięty przez "podcięcie" strategii okazał się mocniejszy niż oczekiwaliśmy. Sebastian na tym jednym okrążeniu zyskał 3,9 s. Nie zakładaliśmy, że pojedzie tak szybkie okrążenie. Myśleliśmy, że Charles wyjedzie po swoim pit-stopie przed nim - dodał szef Ferrari.